niedziela, 8 lipca 2012

TAJEMNICZA HISTORIA TEMPLARIUSZY (część druga)


11 marca (według innych źródeł – 18 marca) 1314 roku Jakub de Molay, wielki mistrz templariuszy, Gotfryd Gonville, komandor Poitou i Akwitanii, Gotfryd de Charnay, komandor Normandii, oraz Hugo de Payrando, wielki wizytator zakonu, zostali wyprowadzeni z lochów fortecy i zawiezieni do miasta. Byli zaskoczeni, kiedy przed katedrą Notre Dame zobaczyli tłumy ludzi, sędziów inkwizycji, dwóch kardynałów, kilku biskupów, przedstawicieli króla, burmistrza Paryża oraz przygotowany... szafot.
      Jeden z kardynałów (prawdopodobnie był to Arnaud de Farges, bratanek papieża Klemensa V) zaczął odczytywać wyrok: dożywotnie zamurowanie w celi, a całe dzienne pożywienie “z chlebem boleści i wodą przykrości”. I tu nastąpiło coś, czego nikt się nie spodziewał. Wielki mistrz de Molay przerwał kardynałowi i podniósł głos na cały plac przed katedrą:
         Panowie, mój brat i ja protestujemy przeciw obyczajowi, jaki z wczorajszych naszych zeznań dziś czyni się po to jedynie, aby zadowoliły one króla Francji i papieża. A to wyznaliśmy dla ich przyjemności i z posłuszeństwa, jeżeli jednak mamy gnić w więzieniu, tedy oświadczamy, że król i papież zapewnili nas, zaprzysięgli na wiarę, że żadna szkoda, strata ani gwałt nie zostanie nam zadany. Tedy oświadczamy, że nasze zeznania, wydobyte za pomocą tortur, wybiegów i oszustwa, są niebyłe, nie miały miejsca, nie uznajemy ich za prawdziwe!
      To był szok dla komisji inkwizytorów, kardynałów, biskupów i wysłanników królewskich i papieskich. Nie tego oczekiwał również paryski lud spragniony krwi...
      Przed królem i papieżem stanął poważny problem: odwołując swoje pierwotne zeznania, templariusze – według ówczesnego prawa – sami skazywali się na śmierć na stosie! Dlaczego zakonnicy zamiast więzienia wybrali spalenie?!
          
Wyjaśnienie jest proste: zamurowanie w lochach, przykucie łańcuchami do ociekającego wodą muru, ciemność i niedożywienie – to było konanie powolne i mogło trwać wiele lat. Śmierć na stosie, wprawdzie w męczarniach, była jednak w miarę szybka.
      I tu kolejny raz templariusze pomylili się. Dwa tysiące zakonników zostało (ponoć tego samego dnia i o tej samej godzinie) aresztowanych i wylądowało w lochach. Byli tak zaskoczeni, że nawet nie próbowali stawiać oporu. Uważali więzienie za pomyłkę, która niebawem się wyjaśni, a oni odzyskają wolność. Stało się jednak inaczej.
      W maju 1310 roku synod biskupów w Sens, obradujący pod przewodnictwem arcybiskupa Filipa de Marigny, uznał 54 templariuszy za winnych herezji (bluźnierstwo, wypaczanie obrzędów kościelnych, bałwochwalstwo, rozpusta i homoseksualizm). Zostali oni spaleni na stosie.
      Podobny los czekał pozostałych zakonników. Zapłonęły stosy, a templariusze, wojownicy gardzący śmiercią, dumni i hardzi, godnie przyjęli spotkanie z kostuchą.
     Kiedy wieść o odwołaniu zeznań przekazano Filipowi Pięknemu, ten natychmiast zwołał radę, która postanowiła: następnego dnia wieczorem spalić na stosie niepokornych rycerzy-zakonników! Król i w tym przypadku miał zgodę papieża, który w swojej ostatniej bulli, już po soborze w Vienne, wydał instrukcję na temat postępowania wobec oskarżonych: Tym, którzy wyparli się zarzucanych im win lub też odwołali wcześniejsze zeznania, ma – jako zatwardziałych heretyków – spotkać jak najsurowsza kara.
      Na zakończenie rady król wydał polecenie:
         Palić ich na małym ogniu! Mają długo cierpieć!
      I tak też się stało. Nie wszystkie polana naoliwiono, a więc ogień powoli obejmował ubrania skazańców. Król zza okna pałacu przyglądał się egzekucji. Nagle rozległ się krzyk, ale nie oznaczał bólu, lecz słowa klątwy na papieża i króla, wypowiedzianej przez Jakuba de Molay.
         Klemensie i ty, Filipie, wiarołomcy danego słowa, wzywam was obydwu na sąd Boży! Ciebie Klemensie za czterdzieści dni; ciebie, Filipie, w ciągu roku! W takim to czasie obaj zemrzecie, bo złamaliście przysięgę wypowiedzianą w imię Boga!
      To wręcz niewiarygodne – klątwa spełniła się!
      Papież zmarł miesiąc później (20 kwietnia 1314 roku) na biegunkę (prawdopodobnie otruty), a Filip Piękny pożegnał się z tym światem w grudniu na skutek obrażeń odniesionych podczas upadku z konia. Smutny los spotkał także jednego z głównych oskarżycieli, którym był Wilhelm z Nogaret (zmarł w trakcie procesu), zaś główni denuncjatorzy, jak podaje Louis Charpentier w „Macht und Geheimnis der Templer”, zostali zasztyletowani lub powieszeni. Czysty przypadek? Wątpliwe...
      Templariusze wiedzieli wszystko o zabijaniu, morderstwo było ich zawodem, a braci zakonnych – którym udało się zbiec przed aresztowaniami i procesami – było wystarczająco wielu, aby pomścić swojego mistrza. Rzucenie klątwy przez Jakuba de Molay mogło być sygnałem, a w zasadzie rozkazem z podaniem dokładnego terminu wykonania.
      Bo rzeczywiście proces templariuszy był farsą, a wyrok z góry do przewidzenia. Słusznie skomentował to Andreas Beck: „To największe prawnie usankcjonowanie morderstwo średniowiecza”.
      Nie wszędzie jednak zakonnicy poddali się bez walki. Szczególnie dotyczy to Cypru, gdzie znajdowała się główna siedziba zakonu, a w niej ich skarb. Templariusze pod wodzą marszałka zakonu Aymé de Oseliera bronili się prawie miesiąc. Wiedzieli o tym, że nie mają żadnych szans, ale prawdopodobnie był to czas potrzebny im po to, aby mogli ukryć skarb.
      Gdzie go ukryto? Tego nie wie nikt.
      Filip Piękny ogromnym majątkiem zakonu zasilił państwową kiesę, ale skarbu templariuszy nie znalazł. Poszukiwania trwają do dnia dzisiejszego, a przeróżne spekulacje na ten temat od czasu do czasu ożywiają współczesne media.
      Kiedy dziennikarz Gerard de Séde podał, że skarb został ukryty w podziemiach zamku Gisors (Normandia) potrzebna była interwencja dużych sił policyjnych i wojska, bowiem na poszukiwanie niewyobrażalnego podobno bogactwa rzuciły się dziesiątki tysięcy ludzi.

sobota, 7 lipca 2012

TAJEMNICZA HISTORIA TEMPLARIUSZY (część pierwsza)


Jak powstał zakon templariuszy? Według Jakuba z Vitry (XIII-wieczny biskup Akki): „Było to dziewięciu mężów, którzy powzięli tak święte postanowienie; przez dziewięć lat pełnili oni służbę w świeckich szatach, które dostali od wiernych jako jałmużnę. Król, jego rycerze i patriarcha pełni byli współczucia dla tych szlachetnych mężów, którzy dla Chrystusa poświęcili wszystko”.
      Piękne, prawda? Niestety, co słowo to kłamstwo!
      Wstępujący do zakonu członkowie zapisywali mu swoje dobra, a ponadto już od 1119 roku zaczęły napływać darowizny. W krótkim czasie templariusze dysponowali ogromnym majątkiem, w znacznej części złupionym na wyprawach krzyżowych. W ich domach zakonnych znajdowali schronienie nie tylko ludzie, ale także... ich złoto. Zakonnicy prowadzili też działalność bankierską, a więc trudnili się lichwą oficjalnie przez Kościół zabronioną. W ten sposób Ubodzy Rycerze Chrystusa bardzo szybko stali się rekinami biznesu.
      Doszedłszy do niewyobrażalnego bogactwa, zaczęli zagrażać królom oraz papieżowi. Należało więc zlikwidować ich, a majątek skonfiskować.
      Zakon został rozwiązany w 1312 roku przez papieża Klemensa V (1305–1378). Pozostawił po sobie mnóstwo opowieści o wielkich skarbach, praktykach okultystycznych, św. Graalu, a nawet magicznej mocy i tzw. tajemnicy templariuszy. Likwidacja zakonu przebiegała w atmosferze insynuacji, nagonki i bezprawia.
      Klemens V – na wniosek francuskiego króla Filipa Pięknego – zwołał sobór w Vienne (październik 1311 rok), aby doprowadzić do likwidacji zakonu. Główne oskarżenia skierowane przeciw zakonowi to odrzucenie boskości Jezusa, powrót do jedynego Boga wspólnego dla judaizmu i islamu, praktyki homoseksualne itd. itp.
      Jednakże uczestnicy soboru przedstawione dowody uznali za niewystarczające. Wówczas papież sam rozwiązał zakon, a wielu templariuszy skazał na tortury i spalenie na stosie. Była to okrutna rzeź braci zakonnych, ale tym razem to oni byli ofiarami. Kaci torturowali zakonników, przypalając ich żelazem rozgrzanym do białości lub polewając wrzącą oliwą.
      W przerwach inkwizytorzy zadawali templariuszom szereg pytań, które skomentuję na podstawie dokumentów opublikowanych przez Micheleta i Lavocata w opracowaniu „Proces Braci i Zakonu Świątyni” (Proces des Fréres et de l’Ordre du Temple):
         Czy nie przyjęli religii Mahometa?
         Czy uważają Jezusa za fałszywego proroka, za pospolitego przestępcę, skazanego na śmierć za swoje zbrodnie? Gdyby przy tym drugim pytaniu w rachubę wchodziła odpowiedź twierdząca, to – jak napisał Filip Piękny – templariusze stawaliby w szeregu „morderców Jezusa, drugi raz go krzyżujących”.
         Czy większość z nich, łącznie z Gotfrydem de Charnayem (komandor Normandii) oraz Amaurym de la Roche (przyjaciel świętego Ludwika), to homoseksualiści?
         Czy deptali i rozbijali krzyż, a z jego kawałków robili patyczki do rozgniatania potraw?
         Czy na posąg Chrystusa nakładali kolczugę i hełm i ćwiczyli na tym walkę na kopie?
         Czy zaprzeczają, że Chrystus zmartwychwstał i wstąpił na niebiosa z ludzkim ciałem?
      Większość zarzutów była oczywiście bezpodstawna, inne można uznać za ponury żart. Natomiast zarzut seksualnej rozwiązłości (w tym aktów homoseksualnych, które w XIV wieku uchodziły za ciężki grzech sprzeczny z naturą) nie był całkowicie wyssany z palca. Ale takie „przewinienie” można było przypisać wielu zakonom, klasztorom oraz samym papieżom. Nie bez przyczyny w obiegu były wówczas takie porzekadła jak: gzić się z dziewkami jak mnich; żłopać trunek jak templariusz; obmacywany od tylca patrzy, a za nim –zakonnik... Wracajmy jednak do procesu.
      Inkwizytorzy byli bezwzględni – w przypadku braku odpowiedzi lub udzielenia takiej, która ich nie zadowalała, a więc negowała zarzuty, „zapraszali” do roboty katów. Zmasakrowani templariusze przyznawali się do wszystkich zbrodni.
      Gotfryd de Charnay mówi do protokołu z przesłuchania: „Po przyjęciu i nadaniu mi płaszcza, przynieśli krzyż, na którym był wizerunek Jezusa Chrystusa. Brat Amaury powiedział mi, żebym nie wierzył w człowieka wyobrażonego na tym wizerunku, ponieważ był fałszywym prorokiem, a nie Bogiem”.
      Przy pomocy tortur można było wymusić każde zeznanie satysfakcjonujące sędziów.
      Cokolwiek dziwna była ta inkwizytorska obrona czci krzyża i Chrystusa, bowiem Practica – powszechnie obowiązujący wówczas podręcznik inkwizytora, dominikanina Bernarda Gui (1261–1331) – wyraźnie nakazuje: „Krzyża Chrystusa nie należy wielbić ani czcić, bo nikt nie wielbi ani nie czci szubienicy, na której powieszono jego ojca, krewnego czy przyjaciela! (...) Zaprzecza się wcieleniu Pana Naszego Jezusa Chrystusa w łonie Marii i twierdzi, iż nie przybrał on ciała ludzkiego, jak inni ludzie, że nie cierpiał, że nie umarł na krzyżu, że wcale nie powstał z martwych, że nie wstąpił na niebiosa z ludzkim ciałem, lecz że to wszystko odbyło się w przenośni!”...
      Dlaczego więc templariusze, którzy znakomicie znali ten podręcznik, przyznawali się do win nie popełnionych? Czy powodem były tortury? Otóż nie tylko!
      Punkty oskarżenia wytoczone w procesie templariuszy stanowiły najgorsze z możliwych zarzutów, jakie mógł sobie wyobrazić człowiek żyjący w XIV wieku: herezja, magia, bluźnierstwo, nierząd. A jednak członkowie zakonu byli przekonani, że... odzyskają wolność. Dlaczego? Kto im to przyrzekł?
      Otóż mieli słowo papieża i króla, że jeśli potwierdzą stawiane im zarzuty – będą wolni, chociaż majątki zostaną skonfiskowane. Były to jednak fałszywe obietnice!
Część druga niebawem