11 marca (według innych źródeł – 18 marca) 1314 roku Jakub de Molay, wielki mistrz templariuszy, Gotfryd Gonville, komandor Poitou i Akwitanii, Gotfryd de Charnay, komandor Normandii, oraz Hugo de Payrando, wielki wizytator zakonu, zostali wyprowadzeni z lochów fortecy i zawiezieni do miasta. Byli zaskoczeni, kiedy przed katedrą Notre Dame zobaczyli tłumy ludzi, sędziów inkwizycji, dwóch kardynałów, kilku biskupów, przedstawicieli króla, burmistrza Paryża oraz przygotowany... szafot.
Jeden z kardynałów (prawdopodobnie był to Arnaud de Farges, bratanek papieża Klemensa V) zaczął odczytywać wyrok: dożywotnie zamurowanie w celi, a całe dzienne pożywienie “z chlebem boleści i wodą przykrości”. I tu nastąpiło coś, czego nikt się nie spodziewał. Wielki mistrz de Molay przerwał kardynałowi i podniósł głos na cały plac przed katedrą:
– Panowie, mój brat i ja protestujemy przeciw obyczajowi, jaki z wczorajszych naszych zeznań dziś czyni się po to jedynie, aby zadowoliły one króla Francji i papieża. A to wyznaliśmy dla ich przyjemności i z posłuszeństwa, jeżeli jednak mamy gnić w więzieniu, tedy oświadczamy, że król i papież zapewnili nas, zaprzysięgli na wiarę, że żadna szkoda, strata ani gwałt nie zostanie nam zadany. Tedy oświadczamy, że nasze zeznania, wydobyte za pomocą tortur, wybiegów i oszustwa, są niebyłe, nie miały miejsca, nie uznajemy ich za prawdziwe!
To był szok dla komisji inkwizytorów, kardynałów, biskupów i wysłanników królewskich i papieskich. Nie tego oczekiwał również paryski lud spragniony krwi...
Przed królem i papieżem stanął poważny problem: odwołując swoje pierwotne zeznania, templariusze – według ówczesnego prawa – sami skazywali się na śmierć na stosie! Dlaczego zakonnicy zamiast więzienia wybrali spalenie?!
|
Wyjaśnienie jest proste: zamurowanie w lochach, przykucie łańcuchami do ociekającego wodą muru, ciemność i niedożywienie – to było konanie powolne i mogło trwać wiele lat. Śmierć na stosie, wprawdzie w męczarniach, była jednak w miarę szybka.
I tu kolejny raz templariusze pomylili się. Dwa tysiące zakonników zostało (ponoć tego samego dnia i o tej samej godzinie) aresztowanych i wylądowało w lochach. Byli tak zaskoczeni, że nawet nie próbowali stawiać oporu. Uważali więzienie za pomyłkę, która niebawem się wyjaśni, a oni odzyskają wolność. Stało się jednak inaczej.
W maju 1310 roku synod biskupów w Sens, obradujący pod przewodnictwem arcybiskupa Filipa de Marigny, uznał 54 templariuszy za winnych herezji (bluźnierstwo, wypaczanie obrzędów kościelnych, bałwochwalstwo, rozpusta i homoseksualizm). Zostali oni spaleni na stosie.
Podobny los czekał pozostałych zakonników. Zapłonęły stosy, a templariusze, wojownicy gardzący śmiercią, dumni i hardzi, godnie przyjęli spotkanie z kostuchą.
Kiedy wieść o odwołaniu zeznań przekazano Filipowi Pięknemu, ten natychmiast zwołał radę, która postanowiła: następnego dnia wieczorem spalić na stosie niepokornych rycerzy-zakonników! Król i w tym przypadku miał zgodę papieża, który w swojej ostatniej bulli, już po soborze w Vienne, wydał instrukcję na temat postępowania wobec oskarżonych: Tym, którzy wyparli się zarzucanych im win lub też odwołali wcześniejsze zeznania, ma – jako zatwardziałych heretyków – spotkać jak najsurowsza kara.
Na zakończenie rady król wydał polecenie:
– Palić ich na małym ogniu! Mają długo cierpieć!
I tak też się stało. Nie wszystkie polana naoliwiono, a więc ogień powoli obejmował ubrania skazańców. Król zza okna pałacu przyglądał się egzekucji. Nagle rozległ się krzyk, ale nie oznaczał bólu, lecz słowa klątwy na papieża i króla, wypowiedzianej przez Jakuba de Molay.
– Klemensie i ty, Filipie, wiarołomcy danego słowa, wzywam was obydwu na sąd Boży! Ciebie Klemensie za czterdzieści dni; ciebie, Filipie, w ciągu roku! W takim to czasie obaj zemrzecie, bo złamaliście przysięgę wypowiedzianą w imię Boga!
To wręcz niewiarygodne – klątwa spełniła się!
Papież zmarł miesiąc później (20 kwietnia 1314 roku) na biegunkę (prawdopodobnie otruty), a Filip Piękny pożegnał się z tym światem w grudniu na skutek obrażeń odniesionych podczas upadku z konia. Smutny los spotkał także jednego z głównych oskarżycieli, którym był Wilhelm z Nogaret (zmarł w trakcie procesu), zaś główni denuncjatorzy, jak podaje Louis Charpentier w „Macht und Geheimnis der Templer”, zostali zasztyletowani lub powieszeni. Czysty przypadek? Wątpliwe...
Templariusze wiedzieli wszystko o zabijaniu, morderstwo było ich zawodem, a braci zakonnych – którym udało się zbiec przed aresztowaniami i procesami – było wystarczająco wielu, aby pomścić swojego mistrza. Rzucenie klątwy przez Jakuba de Molay mogło być sygnałem, a w zasadzie rozkazem z podaniem dokładnego terminu wykonania.
Bo rzeczywiście proces templariuszy był farsą, a wyrok z góry do przewidzenia. Słusznie skomentował to Andreas Beck: „To największe prawnie usankcjonowanie morderstwo średniowiecza”.
Nie wszędzie jednak zakonnicy poddali się bez walki. Szczególnie dotyczy to Cypru, gdzie znajdowała się główna siedziba zakonu, a w niej ich skarb. Templariusze pod wodzą marszałka zakonu Aymé de Oseliera bronili się prawie miesiąc. Wiedzieli o tym, że nie mają żadnych szans, ale prawdopodobnie był to czas potrzebny im po to, aby mogli ukryć skarb.
Gdzie go ukryto? Tego nie wie nikt.
Filip Piękny ogromnym majątkiem zakonu zasilił państwową kiesę, ale skarbu templariuszy nie znalazł. Poszukiwania trwają do dnia dzisiejszego, a przeróżne spekulacje na ten temat od czasu do czasu ożywiają współczesne media.
Kiedy dziennikarz Gerard de Séde podał, że skarb został ukryty w podziemiach zamku Gisors (Normandia) potrzebna była interwencja dużych sił policyjnych i wojska, bowiem na poszukiwanie niewyobrażalnego podobno bogactwa rzuciły się dziesiątki tysięcy ludzi.