Zainteresowanych moimi książkami o tematyce historiozoficznej, religijnej, antyklerykalnej - informuję, że wystarczy kliknąć w link "KSIĄŻKI ANDRZEJA RODANA - OFICJALNY DYSTRYBUTOR" znajdujący się pod tytułem bloga, aby zapoznać się z tytułami i tematyką poszczególnych prac.
To właśnie tortury powodowały, że ludzie przyznawali się do wszystkich czynów, o które byli oskarżani, jak również podawali nazwiska innych „czarowników”.
Najczęściej tortury były trojakiego rodzaju: na sznurze wieszano obnażonego człowieka ze stukilogramowymi ciężarami u nóg, dźwigano go po bloku w górę, a potem nagle spuszczano, aż kości wychodziły ze stawów i pękały.
Drugi rodzaj polegał na tym, że skrępowanego linami lub łańcuchami oskarżonego przywiązywano do specjalnej ławy i przy pomocy korby zaciskano powrozy, aż wrzynały się w ciało do samej kości. Nie koniec na tym. W usta wkładano mu kawałek cienkiego lnu i wlewano w gardło wodę, która przez materiał sączyła się wolno, stopniowo zalewając krtań i płuca.
Trzecim wreszcie rodzajem była tortura ognia. Nagiego więźnia sadzano skrępowanego na krześle, ciało smarowano mu tłuszczem, a stopy wkładano do żelaznego naczynia z żarzącymi się węglami. Również podobną metodę stosowano przy pomocy koła, do którego przywiązywano oskarżonego. Koło z ciałem obracało się tuż nad płonącym żarem.
Często też używano próby wody, czyli tzw. Sąd Boży. „Winowajcę” wrzucano do wody, jeżeli utonął – był winny. Jeśli nie utonął... też był winny, bo pomogły mu siły nieczyste. I wtedy palono go na stosie. Ordalia, czyli „sąd Boży” aż do XVIII wieku ze swą próbą wody, stanowiły ważne postępowanie śledcze w tym nieludzkim systemie prawnym stworzonym przez Kościół.
Inna tortura wodna polegała na tym, że ofiarę przywiązywano do pochyłego stołu na kozłach, żeby głowa znajdowała się niżej od stóp. Szczęki ofiary szeroko otwierano przy pomocy kawałka żelaza, na ustach kładziono płótno i lano wodę. Ofiara krztusiła się, połykała wodę, a przy okazji wciągała płótno do przełyku, była na wpół uduszona.
Oskarżony oczekiwał na proces siedząc w ciemnym lochu przykuty łańcuchami do murów. Końcowym stadium był wyrok. Prawie wszystkie orzeczenie sądów były jednoznaczne: kara śmierci. Wyroki uniewinniające to jeden na kilka tysięcy orzeczeń. Egzekucje odbywały się publicznie, przeważnie w dni świąteczne, w obecności tłumów spragnionych rozrywki, na tzw. Auto da-fé, czyli „publicznym wyznaniu wiary”. Niekiedy za jednym zamachem szło na stos kilkaset skazanych na śmierć.
Holenderski kaznodzieja Johannes Grevius (patrz: Ráth-Végh) w książce Tribunal reformatum (1622) opisuje również i inne metody tortur, jak na przykład: wlewanie w usta ofiary moczu; wystawianie nago na pastwę ukąszeń pszczół; wprowadzanie do otwartych ran octu, soli i pieprzu; wlewanie do nosa roztworu siarki, przypiekanie poszczególnych ran, lub zamykanie ofiary w żelaznej komorze, którą pierwej tak rozgrzewano, że prawie topniała.
Szesnastowieczny prawnik, Hipolit de Marsiliis, opisał inne, poza oficjalnymi, metody tortur. Na przykład ofierze wlewano do nosa roztwór z niegaszonego wapna i wody. Tenże Hipolit wynalazł także efektywną formę tortur nie powodującą obrażeń fizycznych, a mianowicie: bezsenność. Straż nie pozwalała zasnąć skazańcowi, zmuszała go do chodzenia dzień i noc, aż padał z wyczerpania i było gotowy do składania zeznań.
Tę torturę udoskonalił francuski prawnik, Jean de Graves: przez przekłute nozdrza ofiary przewlekano nasączoną smołą nić, którą co jakiś czas pociągano, aby nie dać zasnąć.
W „Młocie na czarownice” podaje się szczegółowe instrukcje tak zwanego wstępnego przesłuchania:
„Najpierw dozorcy więzienni przygotowują narzędzia, po czym rozbierają więźnia (jeśli jest to kobieta, zostaje uprzednio obnażona przez inne kobiety, znane z prawości i dobrej reputacji). Obnażenie jest niezbędne, albowiem w ubraniu mogą być zaszyte amulety, jakie czarownice często sobie sporządzają, za namową diabła, z nieochrzczonych niemowląt. Gdy narzędzia tortur są już przygotowane, sędzia – osobiście oraz poprzez innych, zacnych i gorliwych w wierze ludzi – usiłuje przekonać więźnia do dobrowolnego wyjawienia prawdy. Jeśli spotyka się z odmową, nakazuje pomocnikom przygotować więźnia do strappado lub innej katuszy. Ci wykonują polecenie bezwłocznie, jednak gorliwość ta jest nieco udawana. Następnie, przy modlitwie obecnych osób, uwalnia się więźnia, odprowadza na bok i ponownie nakłania go do składania zeznań, dając do zrozumienia, iż tym sposobem może ocalić swoje życie [...]. Jeśli jednak żadne prośby ni groźby nie są w stanie skłonić oskarżonego do wyjawienia prawdy, wtenczas strażnicy muszą przystąpić do działań i poddać go torturom według przyjętych metod...”.
Na czym polegała, wspomniana w tekście metoda strappado?
Tortura ta polegała na tym, że człowiekowi wiązano liną ramiona z tyłu pleców, a następnie za pomocą krążka przymocowanego do stropu, wieszano go. Tortura posiadała, aż pięć stopni, których surowość wzrastała, kiedy oskarżony nie przyznawał się do winy. W pierwszym stopniu zastraszano tylko podejrzanego możliwością użycia strappado, w drugim, ofiara była wieszana na krótki czas. Trzeci stopień wiązał się z zawieszeniem w powietrzu na dłuższy czas, lecz nadal nie stosowano wobec niego pociągnięć i szarpnięć, te zaczynały się dopiero wraz z czwartym, kiedy ofiara nie odpowiadała na pytania zgodnie z oczekiwaniami przesłuchujących. W ostatnim piątym stopniu, do nóg przyczepiano ciężarki, co przeważnie powodowało pęknięcie kości, a nawet urwanie kończyn.
Jednakże tortury przynosiły spodziewane efekty. Na przykład w roku 1597, 69-letnia Klara Geissler z Gelnhausen (Niemcy) wytrzymała wprawdzie torturę imadła miażdżącego kciuki, ale następnie, jak podaje protokół:
„[...] gdy zgnieciono jej stopy i rozciągnięto niemiłosiernie ciało, krzyczała żałośnie i wyznała, że faktycznie piła krew dzieci, które porwała podczas nocnych lotów i że zamordowała około 60 niemowląt. Podała nazwiska innych 20 kobiet uczestniczących razem z nią w sabatach, i powiedziała, że lotom i ucztom z szatanem przewodniczyła żona byłego burmistrza”.
Frau Geissler została spalona żywcem, łącznie z żoną burmistrza i innymi wspólniczkami.
Brian Innes podaje inne, udoskonalone, metody torturowania, jak na przykład tak zwane krosno, którego podstawową funkcją było przywiązywanie dłoni ofiary do ramy, a ciało rozciągano stopniowo, przy pomocy sznurów krępujących nogi. Początkowo ofiara stawiała opór dzięki mięśniom ramion, nóg i brzucha, jednak po pewnym czasie mięśnie poddawały się – najpierw ramion, potem nóg – dochodziło bowiem do zerwania wiązadeł, a następnie włókien. Dalsze rozciąganie powodowało rozerwanie mięśni brzucha, a kolejna faza kończyła się wyrwaniem kończyn ze stawów.
We Francji krosno miało nazwę chevalet (źrebak), w Niemczech Folter (rama), w Hiszpanii escalera (drabina).
Nie wszyscy inkwizytorzy byli jednak zadowoleni z działania krosna.
I tak na przykład Francesco-Maria Guazzo napisał w swej książce Compendium Maleficarum (1608): „Pewna 50-letnia kobieta wytrzymała polewanie całego ciała wrzącym tłuszczem oraz okrutne naciąganie wszystkich kończyn, niczego zupełnie nie czując. Zdjęto ją z krosna całą i nienaruszoną, nie licząc urwanego wielkiego palca u nogi, co ją zresztą ani bolało, ani przeszkadzało. Po przejściu wszystkich katusz i upartym zaprzeczaniu wszelkim zbrodniom poderżnęła sobie gardło w więzieniu. Tak więc szatan najpierw oskarżył ją o czary ustami opętanej kobiety, a następnie zabił”.
Zakonnicy, ale także i księża pełnili funkcję nie tylko inkwizytorów, sędziów, ale i także i katów. Dla większości owych potworów w sutannach i dewiantów, torturowanie, palenie ofiar sprawiało sadystyczną przyjemność.
„Palce krępowano im niezwykle mocno sznurem, a potem oddzielano je od siebie poprzez wbijanie żelaznych i drewnianych klinów. Innym wiązano nogi i wieszano na drewnianej belce głową w dół, po czym bito ich w podeszwy stóp aż odpadały paznokcie. Następnie bito ich po głowie, aż krew tryskała z ust, nosa i uszu. Byli także chłostani po gołym ciele bambusową trzciną, kolczastymi gałęziami, a nade wszystko trującym zielskiem o silnie żrących właściwościach, które parzyło przy najmniejszym dotyku.
Potwór w sutannie, z którego rozkazu popełniano te okrucieństwa, potrafił łamać zarówno ludzkie ciało jak i ducha. Często kazał ojca i syna, rozebranych do naga, wiązać razem za stopy i ramiona, a potem chłostać, aż skóra odchodziła od ciała całymi płatami. Ten ksiądz odczuwał szatańską satysfakcję, wiedząc, że każde uderzenie musi także sprawiać psychiczny ból, albowiem gdy omijało ono syna, ten miał gorzką świadomość, że dosięga jego ojca; podobnie cierpiał ojciec, gdy razy, zamiast na niego, spadały na syna. W końcu obaj i tak umierali.
Ciąg dalszy nastąpi