czwartek, 19 kwietnia 2012

HISTORIA PEWNEJ MIŁOŚCI (część druga)


Nie uwierzycie jaki świat jest mały. W Wuppertalu (Nadrenia Północna-Westfalia) w okolicach Rathaus Galerie natknąłem się na kolegę z Łodzi, którego nie widziałem wiele lat. Pracował w Schwebebahn, a teraz w przemyśle farmaceutycznym Bayer AG. Miłe spotkanie i tylko  krótka pogaducha, bo już byłem umówiony z kierownictwem Literatur-Biennale (Kulturbüro). Obiecałem, że być może spotkamy się za dwa miesiące. bo w pierwszej połowie czerwca jest w Wuppertalu jakaś kilkudniowa literacka impreza.
Po pierwszej części „Historia pewnej miłości” dostałem około 100 wiadomości na priv. Nie na wszystkie mogłem odpowiedzieć, bo byłem w Niemczech. Z zainteresowaniem czytałem też szczere komentarze na blogu. Jeden list zainteresował mnie szczególnie, bowiem miłość zaczęła się zanim się pierwszy raz zobaczyli. Poczytajcie, czy to nie jest piene, jak ona pisze do niego:
„To jest takie piene. W miarę rozwoju naszej znajomości odkrywałam wciąż na nowo Twoje cechy charakteru, Twój humor, twoją ciepłość i stwierdzałam, ze zdziwieniem, że to na Ciebie czekałam, o Tobie marzyłam  i to moje małe marzenie pozwoliło mi przeżyć te wszystkie koszmarne lata. Ta myśl o Tobie jako o moim kochanym dodawała mi nadziei na to, że Cię kiedyś spotkam. Gdybym wcześniej próbowała zmienić swoje bezsensowne życie, może nigdy bym Cię nie spotkała i nie dane było by mi przeżyć tego, co jeszcze przede mną  z człowiekiem, którego darzę największym szacunkiem i miłością,  z człowiekiem, który dał mi dowód na to, że jednak  wspaniała miłość istnieje. Ja nie chcę nikogo, bo moje serce należy do Ciebie. I cieszę się z tego, bo to najpiękniejsza rzecz jaka trafiła się w moim życiu.
Kochać? To jest wyrażenie w jednym słowie tego wszystkiego, co zawarte jest w definicji Miłości. Kocham cię - to jakby powiedzieć: „Potrzebuję ciebie do tego by żyć". Kocham cię - to jakby powiedzieć „jestem gotowa dla ciebie zrobić wszystko". Kocham cię - to jakby powiedzieć „Możesz na mnie zawsze liczyć, bo ja żyję tylko dla ciebie". Kocham cię - to jakby powiedzieć –„zaufaj mi, bo ja ci zaufałam”.
Mam tylko nadzieję, że nie pozwolimy oboje by kiedykolwiek się skończyło to, na co oboje czekaliśmy całe życie. Ludzie muszą pamiętać także o tym, jak łatwo jest zranić kogoś i jego uczucia.
Nie pisałam jeszcze tego dzisiaj, ale chcę żebyś wiedział, że Cię kocham, naprawdę Cię kocham, choć nigdy nie myślałam, że komuś jeszcze to powiem.
NIGDY CIĘ NIE ZOSTAWIĘ, bo jesteś mój i tylko mój. I Ty też, proszę nie zrób mi krzywdy! Och, to chyba znów jakaś moja fanaberia, hi hi hi. Przecież wiem, że nigdy nie skrzywdzisz mnie ani nie oszukasz, tak samo jak ja nigdy nie zawiodę Twojego zaufania.
Mam tylko nadzieję, i powtarzam to jeszcze raz, że nie pozwolimy oboje na to, by kiedykolwiek się skończyło to, na co oboje czekaliśmy całe życie. Przyszłość należy do nas! 
Całuję Cię, Kochanie i dziękuję, że jesteś! Że dzięki Tobie poznałam tę piękniejszą stronę życia:) Twoja na zawsze Właścicielka i Królowa”.
@ @ @ @ @
         Zaś Krystian Karol Lisowski pisze:
         To raczej nie miłość z fejsa - ale z internetu. Poznaliśmy się przez portal, można to powiedzieć - matrymonialny. Nie widzieliśmy się - nie posiadaliśmy swoich zdjęć. Były dwa maile - ale ze względu na to, że nie posiadałem w domu internetu (korzystałem sporadycznie z kafejek internetowych) przeszliśmy na smsy. Pisaliśmy ze sobą 14 dni. Wszystkie SMS'y zapisałem w zeszycie - tak na pamiątkę. Od początku wiedzieliśmy, że chcemy ze sobą być - bez względu na to jak wyglądamy. Pierwszy raz spotkanie, pierwszy raz zobaczyliśmy siebie. Tydzień rozłąki - kolejne spotkanie i decyzja  „Zamieszkajmy razem" - nie było łatwo, ale decyzja była słuszna. Siedem lat razem - miłość z internetu:)
@ @ @ @ @ @
Wiesława Wsw (jest na facebooku pod tym właśnie nickiem) poznała swojego męża przez telefon, z… ogłoszenia. Znam ją, jej nazwisko, jej męża Jędrusia. A  oto co Wiesia pisze:Był wrzesień 2006 roku będąc z mężem w separacji i mieszkając z dziećmi czułam się samotna i nikomu nie potrzebna ... Za namową przyjaciółką dałam ogłoszenie w telegazecie Polsatu. „Szukam pana z którym mogłabym się zaprzyjaźnić i szczerze pogadać”. Odzew przerósł moje oczekiwania ze 2 setki dzwoniących facetów oferowało swoje usługi seksualne a o to mi nie chodziło... Wśród nich był i Andrzej on chciał tylko mieć do kogo zadzwonić i porozmawiać, pośmiać się i tak się zaczęła znajomość początkowego uzależnienia od telefonu... Nie mieliśmy w planie spotkania nawet nazwiska były nieznane... Więc byliśmy względem siebie szczerzy do bólu niczego nie udając ani nie grając w grę nazywaną podchodami... Słuchawka w ucho telefon na ładowarce i heja po 16 godzin na dobę bez jakichkolwiek zahamowań. Czas mijał szybko było nam ze sobą dobrze i rozumieliśmy się bez słów nasze rozmowy były nam potrzebne jak powietrze do oddychania... wygląd i to że nie mamy rozwodów też było bez znaczenia. Pewnego pięknego dnia wpakowałam się w kłopoty i dzięki swojej odwadze i telefonicznemu wsparciu Andrzeja wyszłam z nich obronną ręką jednak stan mojej psychiki był na granicy załamanie nerwowego... Andrzej ubłagał mnie abym do niego przyjechała i odpoczęła od wszystkiego... Pracował wtedy w Kadynach w hotelu "Pod srebrnym dzwonem" i miał pokoik w cegielni z dala od reszty pracowników... Zgodziłam się na spotkanie i poznałam czarującego, czułego, wrażliwego człowieka i wszystko co nazywaliśmy przyjaźnią szlag trafił ...  Dość na tym, że oboje na swoim punkcie straciliśmy głowy, tęskniliśmy za sobą i dalsze życie bez siebie było niemożliwe, po wielu perturbacjach i 2 rozwodach wzięliśmy ślub... i tu należałoby się napisać „żyli długo i szczęśliwie",  a tak naprawdę jest gówno prawda, bo czar prysł zaraz po ślubie i nie chodzi o chorobę, bo to inna bajka... Większość ludzi szukających sobie partnera w sieci czy na telefon, to seksoholicy jak Andrzej uzależnieni od wyrywania świeżego towaru i mistrzowie kłamstwa... Jakaż byłam szokowana, że nie byłam jedyną, której wciska kit wspaniałej cudownej kobiety marzenia jego życia było ich około setki razem ze mną idiotek, która uważała się za mądrą kobietę... Dziś nie jesteśmy ze sobą z miłości raczej ze względów praktycznych on mnie utrzymuje ja pozwalam mu trzymać rzeczy w szafie... Na NK stworzył profil ze starymi wytartymi zdzirami którym pisze uprzejmości typu „marzę o seksie z tobą" a babsko ma dupę w kształcie kontenera i pieje z zachwytu ... Powiem Ci Andrzeju Rodan. że nawet nie mam żalu do niego  bo to jest silniejsze od niego ale do samej siebie, że dałam się tak oszukać... Pozwoliłam sobie na szczerość jednak proszę Endrju zostaw moje zwierzenia bez komentarza, bo jest mi wystarczająco przykro, że wróciłam do wspomnień, które kurewnie bolą .
@ @ @ @ @ @
Wojciech Paweł Wiatr „spowiada” się dalej: „Jednak przyszedł ten moment kiedy zorientowaliśmy się, że nie jesteśmy dla siebie tylko tym, kim nasza świadomość chce. Podświadomość i chęć bycia, widzenia w sobie kobiety i mężczyzny była większa niż to co umysł nam nakazywał. Powoli, powoli dorastaliśmy do tego by się spotkać. Sumienie Anki opierało się, tłumaczyło – nie jestem sama, mam faceta, ale od razu podpowiadało, że tyle słów z nim nie zamieniała przez cały czas, co my w ciągu jednej doby. W końcu musiało dojść do naszego spotkania. Kiedy pierwszy raz umówiliśmy się, Anka wybrała miejsce publiczne. Znajomości z netu są zawsze zagadką, a dziewczynie nie można odebrać dozy zdrowego rozsądku w tym temacie. Oczywiście zrobiłem i wysłałem aktualne zdjęcia, no i chyba nie musiałem na nich wyglądać jak Quasimodo, bo powiedziała, dobrze przyjedź, choć w jej głosie można było wyczuć ton obawy. Poszliśmy na spacer, a potem rozmawialiśmy w moim „Audi”.  Po powrocie do naszych domków telefony grzały się do białego rana. Nie pamiętam czy podczas spotkania, czy już przez telefon stwierdziliśmy, że jesteśmy dla siebie dwoma połówkami. W umyśle Ani, toczyła się jednak wojna. Dziewczyna, której pewne zasady moralne mówiły, że kobieta powinna mieć tylko jednego faceta, dostała dodatkowe dane do analizy. Sama dochodziła do wniosku, że razem na stałe raczej nigdy nie będziemy. Jej stary układ coraz mniej ją zachęcał do kontynuacji, a pojęcie dobrego męża, czyli faceta który nie bije, nie pije i nie awanturuje się zaczęło wołać w jej serduszku, że to jednak zbyt mało. Od tej pory spotykamy się regularnie, omijamy niewygodne dla nas tematy. Nie planujemy też żadnej przyszłości. 24-letnia dziewczyna i 60-letni facet. Staramy się nie łączyć rozumu z uczuciami. Czasami trudno to osiągnąć, jednak póki co słuchamy rozkazów serc naszych. Żyjemy dniem dzisiejszym”.

 

piątek, 13 kwietnia 2012

HISTORIA PEWNEJ MIŁOŚCI


Na ostatnim blogu było 1735 wejść (wyświetleń bloga) a tylko 37 komentarzy. Dlaczego?! Lubicie czytać, a komentować się wstydzicie, krępujecie się, nie wiecie co napisać (niepotrzebne skreślić).
Na fejsie też się dzieją cuda niewida i baranie rogi. Ostatni mój blog „Kurwa to charakter – prostytutka to zawód” miał 58 udostępnień, a wujek Fejs podaje, że tylko – 13 (?!). Miałem 5 tysięcy znajomych, mam 4.888. Czy na fejsie siedzi jakiś pierdolony gnom, który bawi się w Boga?!
W tym blogu proszę komentować, bowiem Wasze uwagi będą mi potrzebne. Będą to opowieści o miłościach narodzonych na portalach społecznościowych, jak np. facebook. Znacie takie historie – opiszcie w komentarzu! Skontaktujcie mnie z tymi ludźmi!
@ @ @ @ @ @
To będą opowieści o ludziach, którzy się nigdy nie widzieli, ale zakochali się w sobie. Ten syndrom może wywołać częste oglądanie fotografii, rozmowy telefoniczne, głos drugiej osoby, budząca się tęsknota i czułość, zauroczenie, wysyłane do siebie maile, SMS-y, zbieżność charakterów, wspólnych upodobań, jednakowych reakcji na otaczające zjawiska, a przede wszystkim wzajemne porozumienie dusz. 
Jest to chyba typowy przykład tzw. "Syndroma amorosis acte", czyli zespół ostrego zakochania. To właśnie zauroczenie, stan zakochania, kiedy wzrasta w organizmie poziom endorfin - hormonów szczęścia.
Jednym zdaniem: bardzo szybko wytwarza się między nimi nieuchwytne „to coś", co pospolicie nazywa się „chemią”.
Kiedy kochamy, mamy wtedy wrażenie, że do życia potrzebne nam jest jedynie powietrze i obraz ukochanej osoby przed oczami. Potem może narodzić się miłość. Często Wielka Miłość. Czasem - tylko przyjaźń. Najlepiej gdy pozostają obie (miłość i przyjaźń), bo wtedy idealnie się uzupełniają.
 Chyba jednym z największym marzeń człowieka jest odnaleźć swoją drugą połówkę, pokrewną mu duszę. Kogoś z kim będzie wiązała głęboka nić porozumienia, takie samo postrzeganie i odbiór świata.  Kiedy dwie dusze stają się jedną, tak samo myślą; gdy jedno zaczyna zdanie, drugie je kończy i odwrotnie, a czasem rozumieją się bez słów.
 W jednym z listów czytam: „Miłość to zaufanie, wierność, czułość, lojalność, zrozumienie drugiego człowieka. To dialog między dwojgiem ludzi prowadzony z myślą o sobie nawzajem, by nie skrzywdzić kogoś, kogo kochamy”.
Niestety, jakże często jest inaczej i krzywdzimy partnera-partnerkę. A jeszcze częściej przechodzimy obok prawdziwej miłości, lub z głupoty albo z premedytacją depczemy ją. Refleksja z reguły przychodzi zbyt późno.
Od dawna obserwuję wielką miłość, która właśnie swój początek bierze z facebooka. Jej bohaterami są: Marck Stermann i Iwona Niemczewska. Marck pisze dla niej przepiękne, wzruszające wiersze, a do mnie napisał, że się obrazi, jeśli nie wspomnę o nich i dodał: „Wiesz, to jest całkowite oddanie, które każdego dnia dają nam pewność, że miłość ma sens. I ogromne zaufanie i wolność. Cudowne. Nigdy nie kochałem dłużej niż kilka miesięcy, teraz jest inaczej.
Wiesz, Mistrzu, ostatnio mam sto nie załatwionych spraw...”
Do tematu tej miłości, i do innych jeszcze wrócę.
A oto pierwsza historia. Nie chciałbym, abyście myśleli, że zmyślam. Jej autorem jest Wojciech Paweł Wiatr, który też jest na facebooku. Możecie dawać komentarze. Wojtek obiecał mi, że odpowie na każde pytanie.
@ @ @ @ @ @
         Wojtek pisze tak: „No cóż, skoro Mistrz Andrzej Rodan prosi i tak łaskawy w słowach, a więc piszę: 
Większość co nas w życiu spotyka jest dziełem zwykłego przypadku, splotu kilku okoliczności, nawet tego, że w pewnym czasie i miejscu, znaleźliśmy się w jakiś sposób obok tej drugiej osoby. Ankę, czyli „Miśkową” poznałem przez zwykły przypadek. Zwykłe wejście na jakąś stronę internetową, jakiś tam komentarz który mnie zaciekawił. Nic wielkiego, kilka słów dodanych do innych komentarzy. Potem prośba o dołączenie do znajomych, a że we mnie czasem mieszka Wojtek Niecierpliwus, jakaś zaczepka mówiąca w podtekście dlaczego tak długo i cisza. A więc doczekałem się przyjęcia w poczet znajomych u młodej pięknej dziewczyny. Wysłałem jej kilka miłych słów i praktycznie na tym mogłaby się zakończyć bliższa znajomość. W końcu na ćwierć tysiąca znajomych na FB, trudno prowadzić ze wszystkimi konwersacje, o tak na co dzień. Mamy bliższych i dalszych znajomych, oraz tych od których dostajemy tylko życzenia z okazji świąt, urodzin i zastanawiamy się potem kto to taki…
Po niedługim czasie, nasze rozmowy nie miały końca. Zainstalowałem GG, którego wcześniej unikałem jak ognia, a nasze numery telefonów, były najczęściej używanymi telefonami w sieci Plusa. Anka powoli zaczęła mi się zwierzać ze swojego prywatnego i niełatwego życia. W pewnym momencie zaczęliśmy tracić poczucie czasu. Sms-y, rozmowy, GG były wszędzie i zawsze. Dopadały nas w pracy i podczas snu. W ten sposób doszliśmy do wniosku, że osobno, czyli samemu jakoś jest nam głupio. Doba ma tylko 24 godziny, a my z niej wyrywaliśmy dla siebie jakieś 25, a czasami 26 godzin. Zawsze kiedy się rozstawaliśmy było jakoś smutno i czegoś brak. Na początku nie padały między nami słowa o miłości, nawet o tym, że się kiedyś spotkamy. Mnie wzruszyły jej przeżycia z lat dziecięcych, które do najprzyjemniejszych nie należały, ona lubiła słuchać mojego głosu” (…)
Dalszy ciąg nastąpi w przyszły piątek, 20 kwietnia.

sobota, 7 kwietnia 2012

KURWA TO CHARAKTER - PROSTYTUTKA TO ZAWÓD!


Na kolejne wezwanie wydawnictwa poleciałem do Niemiec.  Spałem u znajomego tłumacza i wieczorami (w dzień pracowaliśmy oraz zwiedzaliśmy co ciekawsze zabytki i okoliczne miasta) nudziłem się jak jasna cholera. Sprawy z wydawnictwem zostały załatwione w poniedziałek i wtorek, a samolot z Dortmundu do Łodzi miałem dopiero w sobotę rano o 8:15. Loty Wizz Air są bardzo tanie, w obie strony ok. 200 zł., to mniej niż taksówka w Łodzi po mieście, ha ha ha! Leci się godzinę i dwadzieścia pięć minut, czyli o wiele krócej niż z Łodzi do Warszawy pociągiem lub samochodem (ok. dwóch godzin).
Dlaczego się nudziłem? Bo Werner i jego małżonka to cudowni ludzie, ale o godzinie 21 idą spać. Ha!
Jestem Wernerowi wdzięczny, że obwiózł mnie prawie po całej Nordrhein-Westfalen (Nadrenia Północna – Westfalia), aczkolwiek wiele miast było mi dobrze znanych, bo latem 2010 r. temu przecież byłem w Essen, Gelsenkirchen, Recklinhausen, Bochum, a w roku 2002 przez kilka miesięcy przebywałem w stolicy tego kraju związkowego:  Düsseldorf.
Niemcy i fascynacja tym krajem są przecież, oprócz książek historiozoficznych, motywem przewodnim i miejscem akcji moich czterech powieści, w tym m. in. „Ostatnie dni Sodomy” oraz „Okolice porno shopu”. A ja wówczas ponad pół roku przebywałem w Niemczech, m. in. w Essen, Düsseldorf, Bad Kreuznach, Simmern, Duisburg, Wuppertal, Oberhausen, a nawet Monachium i Hamburg, oj długo by przyszło wymieniać wszystkie miejscowości, bo właśnie tam pisałem tę powieść.
Mój najgorzej wspominany pobyt w Niemczech to Boże Ciało 1989 spędzone w Düsseldorfie. Znajomi wyjechali na 4 dni (nie zaproponowali mi wspólnego wyjazdu), a ja zostałem sam jak kołek w płocie. Włóczyłem się po Altstadt, Königsallee (zwana popularnie: Kö) – serce miasta, flanowałem po Berlinerallee, posiedziałem trochę w przepięknym parku Hofgarten pochodzącym jeszcze z czasów napoleońskich, odwiedziłem dom przy Bolkerstrasse 53 (na wschód od ratusza), w którym urodził się Heinrich Heine, wielki niemiecki poeta romantyk, i chciało mi się wyć. W niedzielę nie żegnając się z nikim wsiadłem w auto i wróciłem do Polski.
Dzięki mojemu przyjacielowi Wernerowi zrobiłem sobie teraz taki romantyczny powrót do przeszłości. Jeszcze raz dziękuję!

A teraz siedzę w gościnnym pokoju domu Wernera i myślę. No i właśnie tam „na saksach” wymyśliłem sposób, aby Tusk i jego minister finansów zarobili miliardy przez opodatkowanie prostytutek. Pomysł ten podaję do powszechnej dyskusji przy świątecznym stole, ha ha ha
„Rape me”  (Zgwałć mnie!) to utwór legendarnej grupy Nirvana z Kurtem Cobainem. Nirvana zakończyła działalność po samobójczej śmierci Cobaina (uzależnienie od heroiny) w 1994 roku. Uzależniony był on także od prostytutek, aczkolwiek miał piękną żonę, wokalistkę i aktorkę Courtney Love. 
Ongiś Lepper zapytał: „Czy można zgwałcić prostytutkę?”. Chodziło mu o europosła Bogdana Golika z rekomendacji Samoobrony, a z wykształcenia weterynarza, którego oskarżyła belgijska prostytutka o gwałt (zdjął prezerwatywę i wbrew jej woli zmusił ją do stosunku). Dokładnie Lepper rzekł: „No pierwsze, to jak można prostytutkę zgwałcić, he, he, he, he, he!”. Otóż  można, bo one też mają pewne zasady, bo kurwa to charakter, a prostytutka to zawód.
Na Zachodzie prostytutka ma swoje zasady, płaci podatki, przestrzega BHP, odbywa regularne badania lekarskie, nie dopuszcza do stosunku bez prezerwatywy, aby nie złapać, jakiejś rzeżączki, syfilisu, czy AIDS i nie zarazić siebie i innych klientów. Tak jest na Zachodzie, ale i tak chłopaki podłapują różne szpetne choróbska, a potem przenoszą je na żony i kochanki.
Oczywiście nie wszystkie polskie call girl mają takie zasady, o czym świadczy przypadek pewnej damy, która pracowała w... pięciu agencjach towarzyskich. A konkretnie? Informacje o tym, że pracownica warszawskich lokali była zakażona wirusem HIV, przeraziły klientów agencji.
A sondaże są szokujące (to są moje badania z 2008 roku). Około 50 procent mężczyzn w wieku 18-70 lat przespało się (przynajmniej kilka razy) z prostytutką. Około 23 procent robi to regularnie 2-4 razy w miesiącu. Na pytanie „jeśli masz stałą dziewczynę lub żonę, czy także spotykasz się towarzysko?” - twierdząco odpowiedziało 57 procent ankietowanych! A że jest to seks płatny z piękną i zgrabną dziewczyną, to co z tego!
Tylko Chuck Norris nie płaci call girl. Ona płaci jemu!
Jestem więc za legalizacją prostytucji. Panie miałyby opiekę lekarską, ZUS, płaciłyby podatki, a nawet mogłyby stworzyć swój niezależny i samorządny związek zawodowy „Solidarność”.
Związki zawodowe prostytutek istnieją w Niemczech (obroty tej branży wynoszą ok. 7 miliardów euro rocznie!), w Nowej Zelandii (od 1987 r.), w Holandii i Belgii (urzędy skarbowe kontrolują księgi finansowe domów publicznych), w Danii („dziewczynki” płacą podatki, opłacają składki emerytalne) i w innych krajach.  
Jestem więc za legalizacją ale nie wyobrażam sobie TIR-ówki  z kasą fiskalną na cyckach, ha ha ha!  
Co wy na taką propozycję?
WESOŁYCH ŚWIĄT W RODZINNYM GRONIE!
Ich wünsche frohe Ostern heute
und allen großen Ostereierbeute.
Lasst's euch allen prima schmecken,
oftmals übers Mäulchen lecken.
Ha, ha, ha!