piątek, 30 grudnia 2011

DOSIEGO ROKU!


Mam dobrą nowinę i wspaniały prezent na Nowy Rok. W 100 kościołach Katotalibanu dzięki błogosławionemu kardynałowi Dziwiszowi są już relikwie papieża Jana Pawła II (m.in. jego krew). I ciągle ich przybywa, bo Dziwisz jest niekiepskim dealerem a marketing ma w małym palcu. Mokre Pyski, niestety, nie załapały się na krew, ale mamy pewne szanse na kawałek jelita grubego (nie od wstępnicy, ale od strony odbytnicy). Już zakupilimy ziołowy system oczyszczania jelit.
Józek Oblatywacz z Mokrych Pysków olał dziwisza, papieża, Katotaliban i wyrecytował przecudnej urody wiersz z okazji zbliżającego się Nowego Roku: „Jarosławie-Zbawie, bronisz naród z troską, żeby nasza Wolska, zawsze była Wolską! Żeby Mokre Pyski miały cosik do świątecznej miski! Żeby jako i my – w Wolsce były Chiny. Jesteś Chińczyk uwielbiany chociaż mocno porąbany!"
Mam też drugą nowinę: Ksiądz został ukarany za pedofilię i poszedł do kicia!... Ha, ha, ha! ŻARTOWAŁEM! Taki mam szampański nastrój. Dlaczego?
Bo tu Nowy Rok 2012 pod drzwiami.
Napił się Józek Oblatywacz z Jadźką Bufetową i mówi: - Ty wiesz, Jadźka, że za sześć lat Sylwester będzie  w piątek?
Na to Jadźka: - O kurwa, w piątek? Żeby tylko nie trzynastego!
Co dalej? Jadźka Bufetowa proponuje Paniom sylwestrowy toast:
„W Sylwestra pijmy za zdrowie mężczyzn,
którzy nas kochali,
głupków, którzy nas stracili,
i debili, którzy nas rzucili…”
Józek Oblatywacz z Zwiadowcą Szoguna, Majorem Gienkiem i Sołtysem Heńkiem wznoszą toast za Panów:
„Przyjemnego szumu w głowie
wygodnego miejsca w rowie,
no i może jeszcze potem
spokojnego snu pod płotem.
Żeby pies z kulawą nogą
Cię nie oszczał idąc drogą.
Dużo seksu i uroku w Nowym Roku!”
A ja w Nowym Roku 2012 życzę Wam: 12 miesięcy zdrowia, 52 tygodni szczęścia, 8760 godzin miłości, 525600 minut pogody ducha oraz 20 sekund wspaniałego seksu!
DOSIEGO  ROKU!


poniedziałek, 5 grudnia 2011

STAN WOJENNY


13 grudnia 2011 r. – 30 rocznica stanu wojennego! Przed domem gen. Jaruzelskiego znów będą tłumy oszołomów i zadymiarzy, głównie ludzi młodych, których w stanie wojennym jeszcze nie było na świecie. Nie znają tamtej sytuacji pod kątem ówczesnych kryteriów społecznych i realiów politycznych. Generał Jaruzelski pisze w swej najnowszej książce: „badania opinii, wykazały, "iż w listopadzie 1981 roku – w tym dramatycznie trudnym momencie zaufanie do wojska osiągnęło rekordowy wskaźnik 93%. W latach 80. stopień społecznego zaufania wynosił ok. 70% – podobnie jak w stosunku do Kościoła".
To, zdaniem byłego prezydenta, jeszcze jeden z dowodów, iż stan wojenny nie był po prostu generalskim „widzimisię”, ale oczekiwanym i popieranym przez znaczną część społeczeństwa rozwiązaniem. "Ocena sytuacji w ostatnich miesiącach 1981 roku wskazywała, iż udręka zaopatrzeniowa, anarchizacja życia, gwałtowny wzrost przestępczości, powodują skrajne zmęczenie społeczeństwa i – niezależnie od politycznych orientacji – oczekiwanie na jakiś przełom, na spokój, na normalne ludzkie bytowanie”.
Pisze również, że wówczas Lech Wałęsa powiedział – ja jeden strajk gaszę, a 10 innych ekip jedzie i nowe rozpala. Narastał klimat agresji. „Stare grzechy rzucają długie cienie”. Dawały znać o sobie różnego rodzaju – nawet zadawnione – urazy, zwłaszcza wobec organów porządkowych, milicji. Wręcz klinicznym tego przykładem stały się 7 maja 1981 roku wydarzenia w Otwocku. Milicjanci zatrzymali dwóch pijanych, awanturujących się chuliganów. Coraz większy, rozjuszony tłum – do tysiąca osób – przyszedł z „odsieczą”. Zaatakowano posterunek. Milicjantom groził lincz. Perswazja, ostrzeżenia nie odnosiły skutku. Dopiero przybycie Adama Michnika, właściwa mu odwaga, a w tym momencie nawet brawura i celny apel „rozbroił” agresję" 
Czy stanu wojennego można było uniknąć? Dlaczego media światowe oceniające ówczesne konfrontacyjne działania „Solidarności” pisały: „Polska jest chorym człowiekiem Europy”? Jaka jest wasza opinia?


niedziela, 23 października 2011

ŚWIAT WEDŁUG FEJSBUKA.


Dzisiejszy wpis na blogu będzie inny niż dotychczasowe. Fejsbukowicze już wiedzą, że ukazała się moja nowa książka „ŚWIAT WEDŁUG FEJSBUKA, czyli Mokre Pyski atakują!”. Niektórzy Czytelnicy mojego bloga, zwłaszcza Ci spoza FB – jeszcze nie. Pewna nietypowość tej książki polega na tym, że zawiera ona między innymi liczne komentarze moich znajomych. 
Korzystając z tej okazji jeszcze raz chciałbym podziękować Moim Znajomym z facebooka, jak również z bloga,  za czynny udział w komentarzach pod moimi postami, wspólną niczym nie krępowaną zabawę. Dzięki Wam mogła powstać ta książka, która w pewnym sensie jest również i Waszą. I tak facebookowy (i blogowy) świat wirtualny stał się realny. Kłaniam Wam się nisko czapką do ziemi.   Klikam „lubię to”. JESTEŚCIE WSPANIALI!
Ci, którzy czytali tę książkę zapewne zauważyli, że w komentarzach często pojawiają się słowa, które przez przeczulonych uważane są za zbyt dosadne, a nawet wulgarne. Nie oszukujmy się, są to słowa w powszechnym obiegu, używają ich wszyscy nawet ci, którzy do tego nigdy w życiu się nie przyznają. Słów tych nie wykropkowywałem, bowiem uważałbym to za obłudę. Liczy się treść. Taka jest magia facebooka, taka jest uroda bloga, i taka jest nasza codzienność… Przecież to słowa typowe dla Polaków, nawet intelektualistów. Podziwiając wodospad Niagara, Niemcy mówią z zachwytem: Das ist wunderbar! Anglicy wykrzykują: It's wonderful! A Polacy: O kurwa, ja pierdolę!
„ŚWIAT WEDŁUG FEJSBUKA” doczekał się już kilkunastu komentarzy częstokroć pisanych w formie recenzji. Pierwsza ukazała się już 12 października 2011 r., a napisał ją Grzegorz Greg Stolarski na FB. Oto jej treść:
„Wszedłem na pocztę z awizo, po odstaniu regulaminowej godziny w kolejce już byłem przy okienku (nawet nie było przerwy) opłaciłem przesyłkę podziękowałem i wyszedłem. Już w aucie rozpakowałem kopertę i wyjąłem książkę. Byłem ciekaw jak wszyscy chyba co ten Kpiarz o mnie napisał... Znałem Jego 41 książek i wiedziałem, że nie pisze dla grzecznych czytelników bo sam grzecznym nie jest. Byłem też ciekaw jak podejdzie do tematu. Książkę przeczytałem w kilka chwil, chłonąłem ją aby jak najszybciej zobaczyć czy coś tam wstawił o mnie (cóż pychę mam we krwi) wreszcie na 120 stronie doczekałem się... jest pierwszy mój komentarz odpowiadający na komentarz Rodana do mnie.... później szczerze się uśmiałem przypominając sobie dzięki książce nasze dyskusje do rana pod postami Rodana... W sumie miałem zrecenzować tą książkę, ale uznałem, że recenzować szczerość to jak mówić rybie, że potrzebny jej ręcznik... Śmiało mogę powiedzieć, że Andrzej podjął udaną próbę pisania kroniki portalu społecznościowego... nie zmieniał wypowiedzi pokazał nasz światek... czasem światek gówna a czasem światek wspaniałej zabawy... Uśmiałem się też z komentarzy ludzi pod postami Andrzeja, przypomniały mi się relacje ludzi piszących do siebie pod postami innych grup same słowa miody, a dziś ci sami osobnicy są śmiertelnymi wrogami i już nie ma tej sielanki... Wspaniałym jest, że Andrzej w swojej książce pokazał pierwszą ekipę ludzi, którzy przewijają się tam do dziś i wiele razy uśmiech na mej twarzy zagościł czytając słowa znajomych gąb, a także i  moje...”.
Te „recenzje”, a właściwie impresje osobiste, nasunęły mi pomysł, aby je, chociażby niektóre, „wykorzystać” w następnej książce. Jest to doprawdy niekiepska sprawa dla autora, kiedy to Czytelnik ocenia książkę nawet w kilku zwięzłych zdaniach. Mam nadzieję, że Wasze klawiatury rozgrzeją się trochę napisaniem kilku zdań na temat „Świata według fejsbuka”. Dziękuję!
Piszcie więc, nawet krytycznie, bo prawdziwa cnota krytyk się nie boi, ha ha ha!


niedziela, 25 września 2011

Święta krowa w Kretynokatolandzie


 W dniu wyborów pamiętajcie, że
Kościół jest świętą krową w Kretynokatolandzie i (czytajcie):
1. ma prawo nie odprowadzać podatków z tytułu przychodów z działalności „niegospodarczej” (śluby, pogrzeby, płatne msze, chrzciny, święcenia samochodów, rowerów, hulajnóg, urzędów, budynków itp., no bo to „co łaska”),
2. ma zagwarantowane prawo nie prowadzić na ten temat dokumentacji,
3. jest zwolniony z opodatkowania dochodów z działalności gospodarczej, jeśli w danym r. podatkowym albo w następnym dochody zostały  przeznaczone na cele kultowe,  punkty katechetyczne, konserwację zabytków, inwestycje sakralne. I tu jest piękne pole do przekrętów. Przypomnę, że księża sprowadzali setki samochodów z zagranicy na cele kultowe i sprzedawali je natychmiast z zyskiem, ha ha ha!   .
4. jest zwolniony z podatków i świadczeń na rzecz samorządów,
5. jest zwolniony z podatków od spadków i darowizn oraz wynikających z tego tytułu opłat skarbowych. Darczyńcy mogą wyłączyć ofiarowane kwoty z podstawy opodatkowania podatkiem dochodowym i wyrównawczym.
6. jest zwolniony od opłat celnych, jeśli dary są przeznaczone (deklaratywnie) na cele kultowe, charytatywno-opiekuńcze oraz oświatowo-wychowawcze. I stąd się biorą przekręty, a prokuratura ma jak struś: łeb w piasku!
Sutannę lub habit nosi w Polsce ok. 80 tys. osób płci obojga i cała ta armia darmozjadów nie płaci normalnego podatku dochodowego, ani normalnego ZUS! Jest to ewidentnie sprzeczne z konstytucyjną zasadą równości obywateli wobec prawa.
Czyż nie jest koniecznym:
1. Całkowite odebranie kościołowi katolickiemu przywłaszczonego majątku i ziemi.
2. Wprowadzenie dobrowolnego podatku kościelnego od każdego katolika. (dlaczego niewierzący mają płacić na czarnych nierobów?)
3. Odebranie dotacji państwowych dla kościoła.
4. Rozwiązanie konkordatu z Watykanem.
5. Zakaz wypowiadania się publicznego władz kościelnych, na temat polityki nauki i rozwoju genetycznego ludzkości.
6. Wprowadzenie podatku dla kościoła.
7. Całkowite rozliczenie zbrodni Watykańskiej i kościelnej z wypraw krzyżowych, wojen religijnych i innych zbrodni przeciwko ludzkości.
8. Całkowite wyprowadzenie religii ze szkół państwowych.
9. Zakaz hamowania nauki i postępu ludzkości - przez kościół katolicki.
10. Całkowite usunięcie krzyża z życia publicznego. (lub wprowadzenie innych symboli religijnych obok krzyża)
11. Zdelegalizowanie Radio Maryja i Telewizję Trwam, jako szerzących treści ksenofobiczne, nacjonalistyczne, antysemickie itp..
SZCZĘŚĆ BOŻE!




wtorek, 16 sierpnia 2011

POLOWANIE NA CZAROWNICE część szósta


Węgierski historyk, István Ráth-Vágh, opisał w 1938 roku (polskie wydanie: 1973 r. w tłum. R. Bańkowicza) m. in. kilkanaście procesów kończących polowanie na ludzi. I tak na przykład podaje, że w miejscowości Lindheim oskarżono sześć kobiet o wydobycie z grobów ciał  i o przygotowanie z ich tłuszczu osławionej maści czarownic, którą – jak wierzono – wystarczało wetrzeć w skórę, aby móc pofrunąć na sabat. Wszystkie te kobiety przyznały się oczywiście na mękach do winy. Zapłaciwszy ogromną sumę mąż jednej z nich skłonił sąd do otwarcia grobów dzieci. Ku wielkiemu zdziwieniu pracowników sądowych obecnych przy ekshumacji, znaleziono w grobach ciała dzieci nie uszkodzone. Inkwizytor jednak odmówił odstąpienia od oskarżenia. Wyjaśnił sędziom, że obecność ciał w grobie była tylko jedną ze sztuczek, które stosuje diabeł dla ocalenia swych sprzymierzeńców i wszystkie sześć kobiet spalono na stosie.
W 1597 roku w Gelnhausen wytoczono proces Clarze Geissler o czarownictwo, spółkowanie z diabłem na sabatach i mordowanie niemowląt. Nie przyznała się do winy podczas miażdżenia palców, ale gdy: […] zmiażdżono jej stopy i mocno rozciągnięto całe ciało, zajęczała żałośnie i przyznała, że wszystkie stawiane jej zarzuty odpowiadają prawdzie; piła krew niemowląt wykradzionych podczas nocnych lotów i zamordowała około siedemdziesięciorga dzieci. Ujawniła imiona dwudziestu innych kobiet, które wraz z nią uczestniczyły w sabatach, dodała także, iż ucztom sabatowym przewodniczyła żona zmarłego burmistrza […] Sędziowie aresztowali i wzięli na tortury wymienione przez nią osoby. Wszystkie przyznały się. Clarę ponownie poddano torturom, żeby ponownie potwierdziła zarzuty. Zmarła podczas potwornych mąk zadawanych przez kata i jego pomocników. W protokole sądowym stwierdzono: „Diabeł nie pozwolił jej wyznać nic więcej i skręcił jej kark”. 23 sierpnia zwłoki owej nieszczęsnej kobiety spalono na stosie.
W 1274 roku pewna kobieta z Carcassonne przyznała się do spłodzenia z diabłem potomka o wilczej głowie i wężowym ogonie. Karmiła go wykradanymi innym niemowlętami. Mimo że sąd nigdy nie zobaczył owego potomka diabła – skazał ową nieszczęśnicę na spalenie na stosie.
Poddana torturom Anne-Marie de Georgel przyznała się, że została uwiedziona w trakcie kąpieli przez jakiegoś wysokiego, czarnego mężczyznę, który następnie zabrał ją na sabat. Tam została wtajemniczona w arkana sztuki czynienia zła przez diabła o wyglądzie kozła.         
Nic dziwnego więc, że szkaradni czarownicy jako heretycy, apostaci, wyznawcy diabła zasługiwali na śmierć. Znany prawnik francuski, Jean Bodin, zalecał palenie czarownic na wolnym ogniu „ponieważ ból, jaki odczuwają, jest i tak niczym w porównaniu z męczarniami, jakie przygotował dla nich Szatan […] jako że, zanim umrą, nigdy nie smażą się w płomieniach dłużej niż pół godziny”.
I tak w 1580 roku Bodin publikuje traktat De la Démonomanie des Sorciers, w którym podaje bezsporne winy oblubienic Szatana.
Cóż one czynią?
Odrzekają się Boga, lżą go i przeklinają, adorują diabła i przysięgają mu wierność, składają mu w ofierze własne dzieci, zanim jeszcze zostały ochrzczone, podrzucając je w powietrzu i wbijając im w główki grube szpile; już w łonie matczynym poświęcają diabłu embriony, zazwyczaj praktykują kazirodztwo, wykradają trupy z grobów, albo miejsc kaźni, zabijają ludzi, jedzą ludzkie mięso i chciwie piją krew, a szczególne upodobanie to: „maleńkie dziatki, iżby gotować ich ciałka, aż staną się wraz z humorami, możliwe do picia”.
Inny poważany prawnik Damhouder twierdził, że sam był świadkiem, jak czarownica zniosła trzy sesje ciężkich tortur wyśmiewając się z kata. W tej sytuacji jeszcze raz ją przeszukano bardzo starannie i znaleziono ukryty w fałdach ciała maleńki skrawek pergaminu, który otrzymała od szatana. Po jego usunięciu załamała się natychmiast i przyznała do zawarcia paktu z Szatanem.
            Johannes Henricus Pott, profesor prawa na uniwersytecie w Jenie, autor uczonej pracy wydanej w 1689 roku, o stosunkach seksualnych diabła z czarownicami, formułuje wniosek, że wszyscy mężczyźni i kobiety, którzy spółkowali z diabłem, winni zostać bezwarunkowo ukarani śmiercią, najlepiej przez spalenie na stosie.
 Czy Kościół kiedykolwiek przyznał się do tego, że miał (i ma nadal) świra. Czy przeprosił? NIGDY!

niedziela, 31 lipca 2011

POLOWANIE NA CZAROWNICE część piąta


Zainteresowanych moimi książkami o tematyce historiozoficznej, religijnej, antyklerykalnej - informuję, że wystarczy kliknąć w link "KSIĄŻKI ANDRZEJA RODANA - OFICJALNY DYSTRYBUTOR" znajdujący się pod tytułem bloga, aby zapoznać się z tytułami i tematyką poszczególnych prac.
             
A oto inni „sławni” inkwizytorzy katoliccy. Jean Bodin specjalizował się w zakładaniu kajdan z rozżarzonego żelaza oraz w wypalaniu na ciele piętna. Spalenie czarownicy zajmowało mu niecałe pół godziny, co jednak nie podobało się zebranej tłuszczy spragnionej dłuższego widowiska.
Wielki inkwizytor Hiszpani (od roku 1483) Thomás de Torqemada, dominikanin, gdziekolwiek się pojawiał, otoczony był przez straż przyboczną złożoną z trzystu zbrojnych ludzi. Obawiał się, i słusznie, zamachu na swoje życie, zemsty ze strony rodzin tych, których zamordował. Torquemada wyprawił na stos ponad szesnaście tysięcy ludzi, siedem tysięcy ekshumowano i pośmiertnie skazano „na śmierć” a majątek skonfiskowano na rzecz króla. Około stu tysięcy skazano na dożywocie i utratę mienia. Torquemada był autorem innych procesów (Żydów, Maurów, heretyków, czarownic) w których wyrokami była: chłosta, galery, wygnanie z kraju, wystawienie pod pręgierzem, więzienie. Juan Antonio Llorente podaje liczbę 31 912 spalonych ludzi i 291 450 skazanych na więzienie.
           Wizerunek tej mrocznej postaci, a jednocześnie próbę obrony, Torqemady, przedstawia  Walsh, w książce Personajes de la Inquisición: „Bardzo surowy dla innych, a szczególnie w stosunku do samego siebie. Nigdy nie jadał mięsa, spał na gołej desce i nie nosił bielizny. Pozostawał nieprzekupny, zamknięty na wszelkie pokusy i obietnice [...] Skądinąd nie sposób ocenić stopnia hipokryzji listów Torquemady zalecających miłosierdzie i sprawiedliwość, ponieważ były to materiały ściśle osobiste, niedostępne przez całe wieki. Inkwizytor Generalny rozciągnął kompetencje Świętego Oficjum na wiele zbrodni i przestępstw jako na „herezję ukrytą”. Odtąd Święte Oficjum mogło karać bigamistów, złodziei okradających kościoły, bluźnierców, księży, którzy się żenili, ludzi uwodzących kobiety i nakłaniających je do zatajania swoich grzechów przed spowiednikiem; producentów eliksirów miłosnych, strażników więzień winnych gwałtu na skazanych kobietach, rzekomych świętych i mistyków...”.
           Inkwizytorzy, sędziowie, kaci, dozorcy więzienni nie pracowali tylko dla idei. Wszystkie koszty procesu (przesłuchania, tortury, egzekucja) pokrywano z majątku ofiary. W Europie, a także w Anglii, powstał zawód „łowców czarownic”. Podróżowali po kraju, rozpatrywali liczne donosy, przeprowadzali rozmowy ze świadkami, przetrząsali każde miasto, miasteczko, wieś w poszukiwaniu czarownic. Za wyśledzenie czarownicy dostawali pokaźne sumki. Zarabiali także sędziowie i inne osoby z „urzędu” uczestniczące w procesach. Polowanie na czarownice stało się więc intratnym procederem. Takie chciwe zysku bandy zawodowych prześladowców zespolone były manią prześladowczą, żądzą mordowania i łupów.
Agrippa z Nettesheim (teolog, lekarz i prawnik z Metzu), który prawdopodobnie nosił prawdziwe imię i nazwisko: Heinrich Cornelis (Loos), tak opisuje sędziów trybunału: „Te sępy spragnione krwi ofiary rzucają się na bezbronne, niewinne wieśniaczki i bez dowodów winy skazują je na okropne tortury. To tortury powodują wymuszenie zeznań w sprawach o których ofiary nigdy nie słyszały. Przyznają się do wszystkiego. A wtedy idą na stos, albo są zwalniane, jeżeli ktoś złoży za nie wysoki okup. Często zdarza się, że osoba zwolniona musi złożyć roczną odpowiednią sumę pieniędzy, aby uniknąć kolejnego nowego oskarżenia”.
Agrippa zmarł  w spokoju w swym domu w Grenoble, ale ludzie Kościoła twierdzili, że porwał go diabeł w postaci czarnego pudla.
Kanonik trewirski Johann Linden w „Gesta Trevirorum” (tom III) opisuje jak pogromcy czarownic dążą jedynie do nagromadzenia bogactwa z popiołu swych ofiar: „Od sądu do sądu, po miastach i wsiach całej diecezji uganiali instygatorzy specjalni, sędziowie, asesorzy, notariusze, pachołki sądowe, siepacze: wlekli oni ludzi przed sądy i na tortury, a potem palili ich na stosie (...) Bogacili się notariusze, pisarze i oberżyści. Kat dosiadał wierzchowca pełnej krwi niczym szlachcic z książęcego dworu i nosił złote i srebrne galony, a żona jego przepychem stroju współzawodniczyła z dostojnym damami. Zaś dzieci skazańców wpędzano w nędzę: mienie ich ulegało konfiskacie”.
Erazm z Rotterdamu (ok. 1469- 1536)  w swojej „Pochwale głupoty” atakował inkwizytorów nazywając ich szaleńcami uzbrojonymi w miecz, a ich idee niedorzecznymi fantazjami.
Papież Grzegorz IX wprowadzając Inkwizycję zarządził, by inkwizytorów powoływano z zakonów żebraczych franciszkanów i dominikanów. Chodziło mu o to, że nie będą kierować się korzyścią własną, chciwością i przywłaszczaniem majątku oskarżonych. Ten cel, w zasadzie słuszny w założeniu, spalił na panewce. Autorzy „Młotu na czarownice” uznali, że konfiskata majątków ułatwia pracę inkwizytorów, którzy przecież ponoszą znaczne koszty. I nawet ustalono specjalny cennik, a inkwizytorzy dorabiali się na potęgę, przywłaszczali  majątki, zabierali kosztowności...
    Ciąg dalszy nastąpi

wtorek, 19 lipca 2011

POLOWANIE NA CZAROWNICE część czwarta


Zainteresowanych moimi książkami o tematyce historiozoficznej, religijnej, antyklerykalnej - informuję, że wystarczy kliknąć w link "KSIĄŻKI ANDRZEJA RODANA - OFICJALNY DYSTRYBUTOR" znajdujący się pod tytułem bloga, aby zapoznać się z tytułami i tematyką poszczególnych prac.

Panowała tak wielka psychoza, że nie uniknęli jej nawet sami inkwizytorzy. Budzącym grozę przykładem jest Nicolas Remi (Remy), inkwizytor regionu Nancy, prokurator generalny Lotaryngii, który o kontakty z szatanem posądzał prawie trzecią część ludności Lotaryngii, i spalił na stosie ponad osiemset osób. Był również autorem, wydanego w 1595 roku, w Lyonie, podręcznika walki z czarownikami, Daemonolatria (Służba diabelska), który miał służyć pomocą młodszym i mniej biegłym w zawodzie inkwizytorom.
Remi podaje też kilka liczb z prowadzonych przez siebie procesów o czary: skazał on na spalenie na stosie przeszło dziewięćset osób; piętnastu oskarżonych odebrało sobie życie ze strachu przed torturami. Liczby te obejmują jedynie piętnastoletni okres jego inkwizycyjnej działalności, do 1591 roku.
Niektóre ze źródeł podają, że Nicolas Remi w roku 1600 przyznał się, że zawarł pakt z... szatanem, jest jego wyznawcą i wiernym sługą. Poddany torturom szczegółowo opisał jak wyrzekł się otrzymanej na chrzcie wiary i został czcicielem diabła.
Inkwizytor Remi został skazany na stos i zginął w płomieniach.
Ofiarami inkwizycji padali więc również i ci, którzy bezlitośnie tępili rzekome czarownice, uzurpatorzy działający w „Imię Boga”.
Ráth-Végh podaje przykład byłego adwokata, Matthew Hopkinsa, który stał na czele zespołu łowców czarownic, a jednocześnie je natychmiast przesłuchiwał, torturował i wysyłał na stos: „Jego największym sukcesem było wykrycie w 1644 roku spisku dwudziestu dziewięciu czarownic. Po tym bohaterskim wyczynie nie spoczął on na laurach; przeciwnie, było to dla Hopkinsa bodźcem do dalszych wysiłków. Zapewniwszy sobie pomoc dwóch sekretarzy, Hopkins kontynuował tropienie czarownic i w ciągu kilku miesięcy liczba jego ofiar wzrosła do dwustu. Oczywiście otrzymywał on właściwe wynagrodzenie za swe trudy – płacono mu pogłówne za każdą czarownicę, a ponadto zwracano wszelkie wydatki.
Ludzie jednak zaczęli wątpić w jego prawość. W czasie jednej z wypraw otoczył go oburzony tłum, który, aby wyjaśnić sprawę, zmusił Hopkinsa do poddania się próbie wody. Obezwładniono go, wiążąc mocno ręce i nogi, i wrzucono do wody. Wynik próby był niepomyślny i przewodniczący grupy tropicieli czarownic, który był przyczyną cierpień i śmierci setek niewinnych ludzi, zapłacił własnym życiem”.
Hopkins w swojej książce „Odkrywanie czarów” (Londyn 1647 r.) opisał jak się zaczęło jego „powołanie” eksperta do spraw czarownic: „W marcu 1644 roku miał siedem czy osiem z owej straszliwej sekty Czarownic mieszkających w miasteczku Menningtree w Essex wraz z różnymi innymi mieszkającymi w sąsiedztwie, które spotykały się regularnie co sześć tygodni w nocy (zawsze była to noc piątkowa) w miejscu niewiele oddalonym od jego domu. Odbywały tam swoje uroczyste składanie ofiar diabłu. Ów odkrywca słyszał, jak jedna z nich przemawiała do swoich chochlików, każąc im iść do innej wiedźmy, która zaraz potem została zatrzymana”.
Jego pierwszą ofiarą była Elisabeth Clarke. Przez trzy dni i noce przesłuchiwał ją bez jedzenia i picia i czwartego dnia Clarke przyznała się, że jest czarownicą i wydała swoich „wspólników”. Skazano na śmierć 29 osób w tym oczywiście jakąś biedną kobietę, która zeznała: „...rzeczona Elisabeth przyznała, że miała cielesne zbliżenia z diabłem od sześciu do siedmiu lat, i że pojawiał się przy jej łożu trzy albo cztery razy w tygodniu, i wchodził z nią do łoża, i leżał z nią w jednym łożu przez pół nocy. Przybierał postać układnego dżentelmena z koronkową szarfą mającego proporcje zwykłego mężczyzny. Mówił do niej: „Bessie, muszę położyć się z tobą”. A ona nigdy mu nie odmówiła”. 
Hopkins uśmiercił ponad dwieście osób, zanim spotkała go zasłużona kara.
Dlaczego Hopkins „specjalizował” się w tak zwanej próbie wody? Wyjaśnienie jest proste i znajduje się w „Demonologii” napisanej w 1597 roku przez króla Szkocji Jakuba VI (późniejszego króla Anglii Jakuba I): „Staje się zatem jasne, że Bóg, dla napiętnowania czarownic za ich haniebną bezbożność, postanowił, iż woda nie będzie przyjmować ich na swe łono, jako że sprzeniewierzyły się z całą mocą sakramentowi chrztu”.
Hiszpański inkwizytor Saragossy, Piotr Arbuez, przezornie nosił na sobie pancerz. Nie pomógł mu, gdyż został zamordowany przed ołtarzem kościelnym przez krewnych jednej ze swych ofiar. W odpowiedzi dokonano w Saragossie istnej rzezi wśród żydów i mahometan.
W 1867 roku został Piotr Arbuez kanonizowany.
ciąg dalszy nastąpi

poniedziałek, 27 czerwca 2011

POLOWANIE NA CZAROWNICE część trzecia


Zainteresowanych moimi książkami o tematyce historiozoficznej, religijnej, antyklerykalnej - informuję, że wystarczy kliknąć w link "KSIĄŻKI ANDRZEJA RODANA - OFICJALNY DYSTRYBUTOR" znajdujący się pod tytułem bloga, aby zapoznać się z tytułami i tematyką poszczególnych prac.
             
              To właśnie tortury powodowały, że ludzie przyznawali się do wszystkich czynów, o które byli oskarżani, jak również podawali nazwiska innych „czarowników”.  
              Najczęściej tortury były trojakiego rodzaju: na sznurze wieszano obnażonego człowieka ze stukilogramowymi ciężarami u nóg, dźwigano go po bloku w górę, a potem nagle spuszczano, aż kości wychodziły ze stawów i pękały.
   Drugi rodzaj polegał na tym, że skrępowanego linami lub łańcuchami oskarżonego przywiązywano do specjalnej ławy i przy pomocy korby zaciskano powrozy, aż wrzynały się w ciało do samej kości. Nie koniec na tym. W usta wkładano mu kawałek cienkiego lnu i wlewano w gardło wodę, która przez materiał sączyła się wolno, stopniowo zalewając krtań i płuca.
   Trzecim wreszcie rodzajem była tortura ognia. Nagiego więźnia sadzano skrępowanego na krześle, ciało smarowano mu tłuszczem, a stopy wkładano do żelaznego naczynia z żarzącymi się węglami. Również podobną metodę stosowano przy pomocy koła, do którego przywiązywano oskarżonego. Koło z ciałem obracało się tuż nad płonącym żarem.
   Często też używano próby wody, czyli tzw. Sąd Boży. „Winowajcę” wrzucano do wody, jeżeli utonął – był winny. Jeśli nie utonął... też był winny, bo pomogły mu siły nieczyste. I wtedy palono go na stosie. Ordalia, czyli „sąd Boży” aż do XVIII wieku ze swą próbą wody, stanowiły ważne postępowanie śledcze w tym nieludzkim systemie prawnym stworzonym przez Kościół.

Inna tortura wodna polegała na tym, że ofiarę przywiązywano do pochyłego stołu na kozłach, żeby głowa znajdowała się niżej od stóp. Szczęki ofiary szeroko otwierano przy pomocy kawałka żelaza, na ustach kładziono płótno i lano wodę. Ofiara krztusiła się, połykała wodę, a przy okazji wciągała płótno do przełyku, była na wpół uduszona.    

Oskarżony oczekiwał na proces siedząc w ciemnym lochu przykuty łańcuchami do murów. Końcowym stadium był wyrok. Prawie wszystkie orzeczenie sądów były jednoznaczne: kara śmierci. Wyroki uniewinniające to jeden na kilka tysięcy orzeczeń. Egzekucje odbywały się publicznie, przeważnie w dni świąteczne, w obecności tłumów spragnionych rozrywki, na tzw. Auto da-fé, czyli „publicznym wyznaniu wiary”. Niekiedy za jednym zamachem szło na stos kilkaset skazanych na śmierć.

   Holenderski kaznodzieja Johannes Grevius (patrz: Ráth-Végh) w książce Tribunal reformatum (1622) opisuje również i inne metody tortur, jak na przykład: wlewanie w usta ofiary moczu; wystawianie nago na pastwę ukąszeń pszczół; wprowadzanie do otwartych ran octu, soli i pieprzu; wlewanie do nosa roztworu siarki, przypiekanie poszczególnych ran, lub zamykanie ofiary w żelaznej komorze, którą pierwej tak rozgrzewano, że prawie topniała.
Szesnastowieczny prawnik, Hipolit de Marsiliis, opisał inne, poza oficjalnymi, metody tortur. Na przykład ofierze wlewano do nosa roztwór z niegaszonego wapna i wody. Tenże Hipolit wynalazł także efektywną formę tortur nie powodującą obrażeń fizycznych, a mianowicie: bezsenność. Straż nie pozwalała zasnąć skazańcowi, zmuszała go do chodzenia dzień i noc, aż padał z wyczerpania i było gotowy do składania zeznań.
Tę torturę udoskonalił francuski prawnik, Jean de Graves: przez przekłute nozdrza ofiary przewlekano nasączoną smołą nić, którą co jakiś czas pociągano, aby nie dać zasnąć.
W „Młocie na czarownice” podaje się szczegółowe instrukcje tak zwanego wstępnego przesłuchania:
„Najpierw dozorcy więzienni przygotowują narzędzia, po czym rozbierają więźnia (jeśli jest to kobieta, zostaje uprzednio obnażona przez inne kobiety, znane z prawości i dobrej reputacji). Obnażenie jest niezbędne, albowiem w ubraniu mogą być zaszyte amulety, jakie czarownice często sobie sporządzają, za namową diabła, z nieochrzczonych niemowląt. Gdy narzędzia tortur są już przygotowane, sędzia – osobiście oraz poprzez innych, zacnych i gorliwych w wierze ludzi – usiłuje przekonać więźnia do dobrowolnego wyjawienia prawdy. Jeśli spotyka się z odmową, nakazuje pomocnikom przygotować więźnia do strappado lub innej katuszy. Ci wykonują polecenie bezwłocznie, jednak gorliwość ta jest nieco udawana. Następnie, przy modlitwie obecnych osób, uwalnia się więźnia, odprowadza na bok i ponownie nakłania go do składania zeznań, dając do zrozumienia, iż tym sposobem może ocalić swoje życie [...]. Jeśli jednak żadne prośby ni groźby nie są w stanie skłonić oskarżonego do wyjawienia prawdy, wtenczas strażnicy muszą przystąpić do działań i poddać go torturom według przyjętych metod...”.
Na czym polegała, wspomniana w tekście metoda strappado?
Tortura ta polegała na tym, że człowiekowi wiązano liną ramiona z tyłu pleców, a następnie za pomocą krążka przymocowanego do stropu, wieszano go. Tortura posiadała, aż pięć stopni, których surowość wzrastała, kiedy oskarżony nie przyznawał się do winy. W pierwszym stopniu zastraszano tylko podejrzanego możliwością użycia strappado, w drugim, ofiara była wieszana na krótki czas. Trzeci stopień wiązał się z zawieszeniem w powietrzu na dłuższy czas, lecz nadal nie stosowano wobec niego pociągnięć i szarpnięć, te zaczynały się dopiero wraz z czwartym, kiedy ofiara nie odpowiadała na pytania zgodnie z oczekiwaniami przesłuchujących. W ostatnim piątym stopniu, do nóg przyczepiano ciężarki, co przeważnie powodowało pęknięcie kości, a nawet urwanie kończyn.
Jednakże tortury przynosiły spodziewane efekty. Na przykład w roku 1597, 69-letnia  Klara Geissler z Gelnhausen (Niemcy) wytrzymała wprawdzie torturę imadła miażdżącego kciuki, ale następnie, jak podaje protokół:
„[...] gdy zgnieciono jej stopy i rozciągnięto niemiłosiernie ciało, krzyczała żałośnie i wyznała, że faktycznie piła krew dzieci, które porwała podczas nocnych lotów i że zamordowała około 60 niemowląt. Podała nazwiska innych 20 kobiet uczestniczących razem z nią w sabatach, i powiedziała, że lotom i ucztom z szatanem przewodniczyła żona byłego burmistrza”.
Frau Geissler została spalona żywcem, łącznie z żoną burmistrza i innymi wspólniczkami.
Brian Innes podaje inne, udoskonalone, metody torturowania, jak na przykład tak zwane krosno, którego podstawową funkcją było przywiązywanie dłoni ofiary do ramy, a ciało rozciągano stopniowo, przy pomocy sznurów krępujących nogi. Początkowo ofiara stawiała opór dzięki mięśniom ramion, nóg i brzucha, jednak po pewnym czasie mięśnie poddawały się – najpierw ramion, potem nóg – dochodziło bowiem do zerwania wiązadeł, a następnie włókien. Dalsze rozciąganie powodowało rozerwanie mięśni brzucha, a kolejna faza kończyła się wyrwaniem kończyn ze stawów.
We Francji krosno miało nazwę chevalet (źrebak), w Niemczech Folter (rama), w Hiszpanii escalera (drabina).
Nie wszyscy inkwizytorzy byli jednak zadowoleni z działania krosna.
I tak na przykład Francesco-Maria Guazzo napisał w swej książce Compendium Maleficarum (1608): „Pewna 50-letnia kobieta wytrzymała polewanie całego ciała wrzącym tłuszczem oraz okrutne naciąganie wszystkich kończyn, niczego zupełnie nie czując. Zdjęto ją z krosna całą i nienaruszoną, nie licząc urwanego wielkiego palca u nogi, co ją zresztą ani bolało, ani przeszkadzało. Po przejściu wszystkich katusz i upartym zaprzeczaniu wszelkim zbrodniom poderżnęła sobie gardło w więzieniu. Tak więc szatan najpierw oskarżył ją o czary ustami opętanej kobiety, a następnie zabił”.
Zakonnicy, ale także i księża pełnili funkcję nie tylko inkwizytorów, sędziów, ale i także i katów. Dla większości owych potworów w sutannach i dewiantów, torturowanie, palenie ofiar sprawiało sadystyczną przyjemność.
„Palce krępowano im niezwykle mocno sznurem, a potem oddzielano je od siebie poprzez wbijanie żelaznych i drewnianych klinów. Innym wiązano nogi i wieszano na drewnianej belce głową w dół, po czym bito ich w podeszwy stóp aż odpadały paznokcie. Następnie bito ich po głowie, aż krew tryskała z ust, nosa i uszu. Byli także chłostani po gołym ciele bambusową trzciną, kolczastymi gałęziami, a nade wszystko trującym zielskiem o silnie żrących właściwościach, które parzyło przy najmniejszym dotyku.
Potwór w sutannie, z którego rozkazu popełniano te okrucieństwa, potrafił łamać zarówno ludzkie ciało jak i ducha. Często kazał ojca i syna, rozebranych do naga, wiązać razem za stopy i ramiona, a potem chłostać, aż skóra odchodziła od ciała całymi płatami. Ten ksiądz odczuwał szatańską satysfakcję, wiedząc, że każde uderzenie musi także sprawiać psychiczny ból, albowiem gdy omijało ono syna, ten miał gorzką świadomość, że dosięga jego ojca; podobnie cierpiał ojciec, gdy razy, zamiast na niego, spadały na syna. W końcu obaj i tak umierali.
 Ciąg dalszy nastąpi



niedziela, 19 czerwca 2011

POLOWANIE NA CZAROWNICE część druga


Zainteresowanych moimi książkami o tematyce historiozoficznej, religijnej, antyklerykalnej - informuję, że wystarczy kliknąć w link "KSIĄŻKI ANDRZEJA RODANA - OFICJALNY DYSTRYBUTOR" znajdujący się pod tytułem bloga, aby zapoznać się z tytułami i tematyką poszczególnych prac.
Od wydawnictwa: Przez pewien czas kościelni hakerzy dobrali się do księgarni i nie otrzymywaliśmy zamówień, ale już usunęliśmy ich przepełnione miłością „chrześcijańską” działania. Niemniej prosimy wszystkich, którzy nie dostali książek o ponowne zamówienie. Link księgarni już działa!
              
Autorzy „Młota na czarownice” już w przedmowie atakują duchowieństwo i władze świeckie, jakby przypuszczali, że z tej strony mogą natrafić na jakieś opory: „Zdarzają się bowiem tacy duszpasterze i kaznodzieje, którzy nie wahają się twierdzić i zapewniać publicznie, że czarownice nie istnieją albo że nie uprawiają one żadnych praktyk mogących wyrządzić szkodę żywym stworzeniom, a skutek tego jest taki, że te lekkomyślne stwierdzenia pozbawiają czasem ramię świeckie podstawy do ukarania czarownic”.
W ten sposób wyciszyli jakiekolwiek głosy protestu. I odtąd prawie wszyscy organizowali procesy czarownic zgodnie z wytycznymi znajdującymi się w „Młocie na czarownice”, bowiem obawiano się, że mogą być również posądzeni o przymierze z arcypotężnym władcą ciemności.
  Były oczywiście i wcześniejsze podręczniki do walki ze sługami szatana. Autorami najstarszego „podręcznika”, pisanego w latach 1244-1254, byli czterej dominikanie: Bernard de Caux, Piotr Durand, Wilhelm Raymond i Jan de San Pierre. Najbardziej wzorcowym i powszechnie stosowanym w walce z herezją (póki nie powstał „Młot na czarownice”) była praca inkwizytora Tuluzy Bernarda Gui (Guidonis) Practica Inquisitionis heretice pravitatis, napisana w 1320 roku. Spośród prac przydatnych inkwizytorom można jeszcze wymienić kolekcję Decretales spisanych w roku 1230 przez Rajmunda de Peñafort na rozkaz Grzegorza IX.
Nicolás Eymerich, generalny inkwizytor Aragonii, napisał w 1376 roku dużą objętościowo książkę Directorium Inquisitorum (Wskazania dla inkwizytorów). Książkę tę w roku 1578 zaktualizował Francisco Peña. Mimo że dzieło owe zawierało w zasadzie wszystkie teoretyczne i praktyczne problemy, z jakimi musiał borykać się inkwizytor, Peña nie do końca był zadowolony ze swojej pracy. Postanowił więc samemu napisać bardziej przydatny i nowoczesny poradnik. I tak powstał Praxis inquisitorum (Praktyczny przewodnik dla inkwizytorów).
Nicolas Jaquier, inkwizytor na Francję, w swojej książce (1458) Flagellum haereticorum fascinariorum (Bicz heretyckich związków) obwinia również duchownych, zwłaszcza tych, którzy twierdzili, że wszystkie oskarżenia oparte są na urojeniach: „Do sekty czy synagogi tych czarowników zgłaszają się nie tylko kobiety, lecz również mężczyźni, a co gorsza nawet księża i zakonnicy, którzy zaparłszy się Boga składają owym demonom ofiary, wznoszą do nich modły i całują ich na znak czci jako swoich panów i mistrzów”.
Doktor Martinus Antonius Delrio (Del Rio), jezuita, był autorem w Disquisitionum magicarum libri VI. W swych badaniach nad czarownictwem głosił, że sędzia, który nie wydaje wyroku śmierci na czarownicę przyznającą się do winy, popełnia grzech śmiertelny, że każdy, kto głosuje przeciw wyrokowi śmierci, sam zdradza swą ukrytą współwinę; że ten, kto głosi, iż poświadczone relacje o czarownicach polegają jakoby na omanieniu i urojeniach, sam ściąga na siebie podejrzenie, iż jest czarownikiem (Baschwitz).
Bernardo Rastegno napisał pod koniec XV wieku dwa podręczniki dla inkwizytorów: Lanterne inquisiteurs (Latarnia inkwizytorów) i Traité des sorciéres (Traktat o czarownicach).
Nicolas Remi (Remy), prokurator generalny Lotaryngii, w 1595 roku publikuje w Lyonie dzieło pod tytułem Daemonolatria (Służba diabelska).
Opat Trithemius (Johann Heidenberg) z klasztoru w Würzburgu (poprzednio opat klasztoru benedyktyńskiego w Sponheim) domaga się w swej Antipalus maleficiorum (Przeciwnik czarów) wydanej w 1508 roku zaostrzenia prześladowania czarownic, zdecydowanego skazywania ich na stos, bowiem: „Czarownicy to wstrętni ludzie, a zwłaszcza kobiety pośród nich; wyrządzają one rodzajowi ludzkiemu nieobliczalne szkody uciekając się do pomocy złych duchów i czarodziejskich napojów. Najczęściej przyprawiają ludzi o opętanie rzucając ich na pastwę demonów, które ich dręczą wśród nieopisanych katuszy... Co więcej, obcują one nawet cieleśnie z demonami. Niestety, liczba takich czarownic jest ogromna. W każdej połaci kraju i nawet w najmniejszej wiosce znaleźć można czarownicę. Przez złośliwość tych kobiet umierają ludzie i bydło, a nikt nie pomyśli o tym, że dzieje się to przez te wiedźmy. Wielu ludzi nękają najsroższe choroby, i nie zdają oni sobie nawet sprawy, że są w mocy czarów...”
Jean Bodin, dominikanin, w swej Démonomanii (1580) usprawiedliwia stosowanie okrutnych tortur twierdząc, że w przypadku procesów czarownic „nie można odwoływać się do powszechnych reguł postępowania sądowego, jako że dowody na takie zło są tak niejasne i trudne do ustalenia, że żadna z miliona czarownic nie zostałaby nigdy osądzona ani ukarana, jeśli stosowano by się do zwykłych procedur prawnych”.
Jednakże to nie te, i inne książki poświęcone diabłu i jego wyznawcom, ale właśnie „Młot na czarownice”, przeniknięty duchem zaciekłego fanatyzmu i okrucieństwa, nadal był przez wieki „najdoskonalszym” teoretycznym i praktycznym orężem wojny z szatanem, najbardziej autorytatywnym dziełem „naukowym” Kościoła.
Ciąg dalszy nastąpi

poniedziałek, 16 maja 2011

POLOWANIE NA CZAROWNICE część pierwsza


Zainteresowanych moimi książkami o tematyce historiozoficznej, religijnej, antyklerykalnej - informuję, że wystarczy kliknąć w link "KSIĄŻKI ANDRZEJA RODANA - OFICJALNY DYSTRYBUTOR" znajdujący się pod tytułem bloga, aby zapoznać się z tytułami i tematyką poszczególnych prac.
             Już płonęły stosy i już przygotowywano ideologiczne uzasadnienie do zbrodni na ludzkości w imię Boga i religijnej czystości. Natychmiast stworzono teoretyczne podstawy obrony wiary, a był to trzyczęściowy traktat Malleus Maleficarum (Młot na czarownice) napisany, wspomnianych już wcześniej, przez dwóch dominikańskich inkwizytorów.
Pierwszy z nich, Heinrich Kramer - Henry Institoris (ur. ok. 1430 roku - zm. ok. 1505 r.) pochodził z Schlettstadt w Alzacji. Tam wstąpił też do zakonu dominikanów i przez wiele lat ścigał i palił na stosach wszelkiej maści heretyków i czarowników, działając na terenach Alzacji, Nadrenii, Bawarii, Czech i Moraw. Zaginął (najprawdopodobniej został zabity przez chłopów) w trakcie jednego z objazdowych śledztw inkwizytorskich, między Ołomuńcem a Brnem.
Drugi z nich, Jacob Sprenger (ur. 1436 – zm. 1496) pochodził z okolic Bazylei i również wstąpił do zakonu Świętego Dominika. Był profesorem na wydziale teologicznym uniwersytetu w Kolonii, piastował również wysokie i odpowiedzialne funkcje w hierarchii zakonnej. Jego autorytet intelektualny i religijny był gwarantem prawdy zawartej w „Młocie na czarownice”.
Tekst ten został po raz pierwszy opublikowany w 1487 i stał się znany jako najlepszy podręcznik łowców czarownic od XV do XVII wieku. Był uważany za podstawowe kompendium wiedzy o czarostwie, czarownicach i ich związkach z Szatanem. Książka ta dostarczała (łowcom czarownic, inkwizytorom, sędziom) argumentów do odpierania zarzutów wysuwanych przeciw ich obłędnym ideom. Jednocześnie dawała dokładne wskazówki jak należy sprawnie przeprowadzić proces czarownic.
W Polsce tłumaczenia tej książki dokonał w 1614 roku Stanisław Ząbkowic. Jej pełny polski tytuł: „MŁOT NA CZAROWNICE - Postępek zwierzchowny w czarach, a także sposób uchronienia się ich, i lekarstwo na nie w dwóch częściach zamykający. Księga wiadomości ludzkiej nie tylko godna i potrzebna ale i z nauką Kościoła powszechnego zgadzająca się. Z pism Jakuba Sprengera i Henryka Instytora zakonu Dominikanów i Teologów w Niemieckiej Ziemi Inquizytorów po większej części wybrana i na polski przełożona przez Stanisława Ząbkowica Sekretarza Xięcia Jego Mości Ostroskiego, Kasztelana Krakowskiego. W Krakowie, w Drukarni Szymona Kempiniego, Roku Pańskiego 1614”.
O „Młocie na czarownice” tak pisał Rossel Hope Robbins w dziele Encyklopedia czarnoksięstwa i demonologii:
„Jest to bez wątpienia najdonioślejsze i najbardziej złowieszcze dzieło na temat demonologii, jakie kiedykolwiek napisano. Stanowi kwintesencję nieludzko surowego kodeksu poprzez połączenie dawnej wiedzy o czarnej magii z kościelnym dogmatem na temat herezji, przez co, jak żadna inna praca, stało się zaczynem inkwizycyjnej histerii. Z całą mocą wprowadza biblijny nakaz z Księgi Wyjścia (XXII, 18): „Czarownicy żyć nie dopuścisz”.
I rzeczywiście jest to najbardziej przerażająca książka w dziejach piśmiennictwa europejskiego, przesycona chorobliwą nienawiścią do kobiet oraz rojeniami chorej wyobraźni! Kościół stworzył w ten sposób obłędny system, sprzeczny z prawem i zdrowym rozsądkiem, a który przecież egzystował przez stulecia.
Dominikanie-inkwizytorzy najwięcej miejsca poświęcają kobietom, które ich zdaniem są najbardziej podatne na diabelskie opętanie, a w ich roztrząsaniach (niby teologicznych) kwestie seksualne wysuwają się na plan pierwszy.
 Przyczyny większego rozpowszechnienia się czarostwa wśród kobiet tak są określane: „Najprzód, kobiety mają większą skłonność do wiary, więc demon, starający się głównie zepsuć wiarę, z większą łatwością znajduje do nich przystęp i je atakuje. Po drugie, z racji samej natury swej kompleksji nerwowej [propter fluxibilatatem complexionis] łatwiej przyjmują wpływy idące od oddzielnych duchów.  Po trzecie, języki mają lubieżne i nie potrafią wobec innych, podobnych sobie kobiet, utrzymać w sekrecie wszeteczności, jakich się wyuczyły, a gdy nie mają dość sił, by się zemścić, próbują zemstę urzeczywistnić drogą czarów. Kobieta, istota zła z natury, szybko wpada w wątpliwości co do wiary i wnet się jej odrzeka, w czym też jest fundament szkodliwych czarów. Co zaś się tyczy drugiej władzy duszy, tj. woli, kobieta, ogarnięta nienawiścią do kogoś, kogo pierwej kochała, płonie gniewem i niecierpliwością, miota się i pieni jak rozszalałe morze. Koniec końców wszystko zależy od pożądliwości cielesnej, która u kobiet jest nienasycona... stąd wdają się w konszachty z demonami, aby zaspokoić swą chuć”.
Skąd wzięła się ta zoologiczna nienawiść do kobiet?
Uzasadnienie było. Przecież to właśnie Ewa uległa szatanowi i skłoniła Adama do grzechu śmiertelnego. Poza tym uważano, zupełnie serio, że kobieta powstała z żebra, a żebro jest krzywe. Co to oznacza? Że psychika kobiety też jest skrzywiona! 
A tak na marginesie: tylko raz na świecie zdarzyło się, że kobieta została zrodzona z mężczyzny. Od tej pory mężczyźni rodzą się z kobiety.
Twórcami teologicznego antyfeminizmu byli Ojcowie Kościoła, którzy nazywali każdą kobietę (czy własne matki również?) tworem poronionym, umysłowo upośledzonym, głuchoniemym, budowali moralną i fizyczną przewagę mężczyzny nad nieczystą kobietą, która już od początku stworzenia pierwszych ludzi na świecie - ucieleśnia grzech.
Orygenes (185-254) - największy teolog pierwszych trzech wieków (we wstręcie do własnej cielesności posunął się dość daleko. W wieku osiemnastu lat kazał się... wykastrować) -  nazywa kobietę córką szatana.
Święty Odo (878-942) uważa kobietę za naczynie z nieczystościami. Ojciec Kościoła, Tertulian (ok. 160-ok. 230) porównuje kobietę do bramy
przez którą przechodzi diabeł. Tertulian nawet małżeństwo uważa za nierząd, a więc najlepiej, aby w ogóle nie dotykać kobiety. Ów Nauczyciel Kościoła był tak przekonany, co do swojej tezy, że aby nie być narażonym na pokusy obciął sobie... genitalia.
Z kolei św. Tomasz z Akwinu (1225-1274) wyraźnie stwierdza wyższość mężczyzny nad kobietą, porównuje ich jako rzecz doskonałą do rzeczy niedoskonałej i ułomnej, kobietę nazywa „chybionym samczykiem”. Francuski biskup, Marbod z Rennes (1035-1123) uważa, że pod pojęciem nierządnicy należy podpiąć cały rodzaj niewieści.
Święty Hieronim (ok. 347-420) starał się przebić wszystkich Nauczycieli Kościoła i opracował taki program wychowawczy dla młodych rzymskich dziewcząt: „Muzyka jest zakazana; dziecko nie powinno nawet wiedzieć, do czego służą flety, liry i cytry. Czytania winno się nauczyć na podstawie imion apostołów oraz drzewa genealogicznego Chrystusa (Mt. 1, Łk. 3). Nie powinno mieć ładnych i zadbanych towarzyszek zabaw, a jedynie poważną, bladą i niechlujną starą pannę, która nocą każe mu wstać na modlitwę i śpiewanie psalmów, a za dnia będzie z nim ćwiczyć odmawianie godzinek. Ma nie zaznawać kąpieli, gdyż ranią one uczucie wstydu młodego dziewczęcia, które nigdy nie powinno widzieć się rozebrane. Najlepiej będzie, jeśli dziecko, gdy tylko zostanie odzwyczajone od piersi, możliwie szybko zostanie zabrane przez matkę z grzesznego Rzymu i przywiezione do Betlejem; tam będzie wychowywane w żeńskim klasztorze, gdzie nie ujrzy mężczyzn, a nawet się nie dowie, że istnieje inna płeć. Wtedy również matka zostanie uwolniona od troski o dziecko i będzie się mogła bez przeszkód poświęcić życiu ascetycznemu”.
Nienawiść Hieronima do kobiet była mocna, ale nie na tyle, aby nie przyjmować „dotacji” finansowych od swej uczennicy, wdowy Pauli. To właśnie kobieta zapewniała mu w miarę dostatnie życie oraz dostarczała środków na powiększanie kolekcji książek.
Tego rodzaju przykłady można mnożyć, dodam więc jeno, że jeszcze w 1591 roku teologowie roztrząsali w Wittenberdze problem, czy kobiety są ludźmi!
Gwoli prawdy należy dodać, że deprecjonowanie kobiety nie jest tylko tworem religii chrześcijańskiej, ale także judaizmu oraz islamu. Tę zbieżność idei mizoginistycznej, a nawet antykobiecego seksizmu bardzo trafnie ujął Gore Vidal: „Wielkim – i nienazwanym – złem, jakie tkwi w centrum naszej kultury, jest monoteizm. Z wywodzącego się z barbarzyńskiej Epoki Brązu tekstu znanego jako Stary Testament wyłoniły się antyludzkie religie: judaizm, chrześcijaństwo i islam. To religie boga mieszkającego w niebie. To religie w dosłownym sensie patriarchalne – Bóg jako Wszechmocny Ojciec. Za sprawą tego Boga i jego ziemskich delegatów od dwóch tysięcy lat kobiety w tych krajach muszą znosić życie w pogardzie”.
Cóż więc się dziwić, że owa dominująca w religii chrześcijańskiej tendencja antyfeministyczna idzie tak daleko, że dominikanie-inkwizytorzy są absolutnie przekonani, że kobiety są tylko „niedoskonałym zwierzęciem”, a wspomagane przez diabła, mogą nawet spowodować wszelki zło, a nawet... zniknięcie genitalii u mężczyzny!
I chociaż w doktrynie kościelnej mówi się również o mężczyznach praktykujących czary, to jednak przeważnie kobiety występują w roli głównej i to one ulegają iluzji diabelskiej i są też najczęściej palone stosie. Czarownice biorą udział w sabatowych orgiach, w nocnych lotach, wylatują przez komin na miotle, psie, byku, wilku, zabijają oseski, sprowadzają burze i pioruny, zamieniają się w wilkołaków, kierują się seksualną pożądliwością, a ich urojenia, halucynacje stają się dla inkwizytorów dowodem winy jako realne i nie podlegające żadnej dyskusji. 
Zresztą, jeśli za realne przyjmuje to Kościół – oznacza, że jest prawdą!
Uczeni mnisi przekazują swym czytelnikom niepodważalne opinie na temat kobiet. Zacytuję kilka z nich.
- Kobieta jest bardziej okrutna niż śmierć; jej serce jest pułapką; jej ręce są okowami; sprawiedliwy będzie od niej uciekał, grzesznicy będą jej ulegali.
- Wszelkie zło jest nieskończenie małe w porównaniu ze złem kobiety.
- Mniej niebezpiecznie jest przebywać z lwem lub smokiem niż z niegodziwą kobietą.
- Ich słowa wydają się słodkie jak miód, a w zasadzie są bardziej gorzkie niż sam piołun. Są rozkoszne, gdy się na nie patrzy, wstrętne, gdy się ich dotyka i zgubne w czasie stosunku.
- Żenić się jest rzeczą nierozsądną. Żona jest tylko wrogiem przyjaźni, niezbędnym złem, naturalną pokusą, wielkim nieszczęściem, domowym niebezpieczeństwem, przejmującą krzywdą, zboczeniem natury przedstawionym w pięknych barwach.
 Ciąg dalszy nastąpi


środa, 4 maja 2011

ZBRODNIE KOŚCIOŁA część szósta


Zainteresowanych moimi książkami o tematyce historiozoficznej, religijnej, antyklerykalnej - informuję, że wystarczy kliknąć w link "KSIĄŻKI ANDRZEJA RODANA - OFICJALNY DYSTRYBUTOR" znajdujący się pod tytułem bloga, aby zapoznać się z tytułami i tematyką poszczególnych prac.
Kiedy w 1555 roku Generalny Inkwizytor, Giovanni Pietro Caraffa, został papieżem Pawłem IV (l555-1559), natychmiast polecił sporządzić wykaz książek, których nie wolno rozpowszechniać, posiadać ani czytać. W ten sposób w roku 1559 po raz pierwszy ukazał się powszechny indeks ksiąg zakazanych. Umieszczono w nim tytuły dzieł oraz nazwiska autorów oskarżonych o rozsiewanie heretyckich poglądów. Na mocy bulli papieskiej Pawła IV z 5 stycznia 1559 odwołano wszelkie pozwolenia na czytanie zakazanych dzieł, spowiednicy mieli obowiązek dowiadywać się, kto czyta i rozpowszechnia heretyckie druki, szczególnie chodziło o publikacje luterańskie. Od zakazu nikt nie był zwolniony, pod groźbą ekskomuniki obowiązywał on urzędników kościelnych, biskupów, arcybiskupów, kardynałów, patriarchów, a także panujących i cesarzy.
            Według von Pastora i innych historyków, co relacjonuję w moim „Życiu erotycznym papieży”, Paweł IV był niesłychanym barbarzyńcą: „Nawet najmniejsza nieostrożność wystarczała do podejrzenia o herezję. Niemądrze i łatwowiernie nadstawiał papież Paweł IV ucha najniedorzeczniejszym denuncjacjom. Żaden urząd, żadne zasługi nie liczyły się, gdy na kogoś padło podejrzenie. Oszczercy wzięli się pilnie do roboty. Rozpoczęły się rządy terroru”.
         I właśnie ten papież, pozbawiony wszelkich skrupułów i sumienia, który publicznie wykrzykiwał, że nawet gdyby jego ojciec był heretykiem, to sam by przyniósł drzewo na stos, by go spalić, wprowadził inkwizycję również w Rzymie. Podczas jego czteroletniego panowania tysiące ludzi było w straszny sposób torturowanych i zamordowanych. Paweł IV przy pomocy inkwizytorów rozszerzył w Europie akcję płonących stosów, zniszczenia, mordów i spustoszenia. To on zalecił stosowanie tortur nie tylko wobec oskarżonych, ale i wobec... świadków.
         Szczególnie nienawidził Hiszpanów, którzy według niego byli „gromadą heretyków, schizmatyków, ludzi przeklętych przez Boga, pół Żydów i pół Maurów, krótko mówiąc - wyrzutkami ludzkości... W roku 1559 papież ogłosił indeks książek zakazanych. Znalazły się na niej całe księgi Biblii, a także wiele dzieł Ojców Kościoła. Tę haniebną dla Kościoła listę unieważniano nazajutrz po jego śmierci” (Mathieu-Rosay).
         Można powiedzieć z całą pewnością, że Paweł IV był psychopatą. Człowiek opętany szaleństwem rządził całą chrześcijańską Europą i nikt mu się nie sprzeciwiał - dopiero wieść o jego śmierci (18 sierpnia 1559 roku) przyniosła ulgę i wybuch radości.
Gdy już Paweł IV umierał, Rzymianie powstali przeciw barbarzyńskiej inkwizycji. Zdobyli siłą inkwizycyjne lochy, uwolnili więźniów, podpalili więzienia. Rozbili również pomnik wystawiony na cześć papieża, odłamali mu głowę i prawą rękę i przez trzy dni włóczyli okaleczony posąg przez ulice miasta, aż w końcu utopili go w Tybrze. Antypapieskie powstanie trwało dwanaście dni. Ludność zniszczyła klasztor dominikanów, bowiem zakonnicy ci byli najgorszymi „psami papieskimi”, którzy podżegali do torturowania i mordowania niewinnych ludzi.
         Następni papieże byli jeszcze „lepsi”. Na przykład Pius V (1566-1572), kiedy już na starość oślepł i nie mógł na własne oczy oglądać palących się na stosach heretyków, czyli „dzieci przez diabła spłodzonych”, kazał prowadzić się jak najbliżej stosu, aby mógł słyszeć jęki i rozpaczliwe krzyki ofiar. Uwielbiał te odgłosy...
         Papież Pius V należał do zakonu dominikanów, a był także wielkim inkwizytorem Świętej Inkwizycji. W wieku 24 lat przyjął święcenia kapłańskie i zaczął nauczać teologii. Stojąc na czele inkwizycji, osobiście skazał na spalenie na stosie kilka tysięcy inaczej wierzących, których Kościół nazywa zazwyczaj heretykami. To on właśnie nakazał tysiącom ludzi powyrywać członki, wydłubać oczy, zamorzyć głodem w więziennych lochach.
Księdzu Carnescchiemu we Florencji kazał ściąć głowę i spalić jego ciało tylko za to, że tenże kapłan bratał się z luteranami. Wydał także rozkaz lekarzom, żeby przestali opiekować się chorymi, którzy przez trzy dni nie zażądają spowiedzi.
         Papieskie zalecenia na temat likwidacji herezji przesyłał również królowi hiszpańskiemu Filipowi II (1556-1598), a brzmiały one następująco: „Cienia litości! Nie wolno wybaczać! Usuwaj tych, którzy się ugną, i tych, którzy trwają w uporze. Ścigaj ich do ostatka, zabijaj, pal, zatop wszystko w ogniu i we krwi, aby pomścić Pana!”. Oczywiste jest, że Filip II, fanatyk religijny, posłuchał papieża i tępił różnowierców, wspierając działania inkwizycji i jezuitów.
         I tak zapłonęły stosy w Hiszpanii i państwach jej podległych: Niderlandach, Królestwie Neapolu, Księstwie Mediolanu.
         Ten wikariusz Chrystusa był psychopatycznym oprawcą, co udowodnił w liście do Katarzyny de Medici (Medycejskiej), królowej francuskiej, pisząc: „Niech pani nie odważy się uwierzyć, że może być dla Boga coś przyjemniejszego, jak prześladowanie i wymordowanie wszystkich przeciwników Kościoła katolickiego”.
         To wprost niewiarygodny skandal, ale Kościół katolicki zaliczył także tego barbarzyńcę i mordercą w poczet swoich świętych. Pius V został kanonizowany przez Klemensa XI.