czwartek, 23 sierpnia 2012

KOLEJNE "ROZWAŻANIA PRAWIE FILOZOFICZNE"


@@@
Szósta część: „Rozważania prawie filozoficzne”;
► Cios dla kobiecego ego - kiedy mężczyzna zasypia zaraz po seksie, cios dla męskiego ego - kiedy kobieta zasypia w trakcie seksu.
► Chodzenie do kościoła nie sprawia, że jesteś katolikiem, tak samo jak spanie w garażu nie sprawia, że jesteś samochodem.
► Napisała entuzjastycznie: czuję się jak NOWO NARODZONA. A potem nowo narodzona wpadła w kolejną depresję!
► Pielęgnuj prawdziwą miłość. Łatwo ją stracić, bo życie dla wątpiących - zawsze toczy się na skraju katastrofy.
@@@
Siódma część: „Rozważania prawie filozoficzne”;
 ► Cholernie trudno wierzyć kobiecie kiedy wiesz, że gdybyś ty był na jej miejscu, to byś skłamał.
Mądry zanim powie „kocham cię” głęboko to przemyśli. Głupiec palnie bez zastanowienia.
Podszedł do mnie karzeł  i mówi: - Jędruś, kurwa, jak ja cię lubię... Ja wyrosłem na twoich książkach!
Urażona duma własna nie jest dobrym doradcą.
Najbardziej boli serce, gdy nie masz się komu zwierzyć i poskarżyć na pogmatwany los.
Gdy zapomnisz, że jestem - pamiętaj, że byłem! 
@@@
Ósma część: „Rozważania prawie filozoficzne”;
Milczysz - kiedy nie chcesz powiedzieć prawdy, która zrani drugą osobę. Schronieniem dla poniżającej prawdy jest zawsze milczenie.  
Nawet największa i najpiękniejsza miłość na skutek popełnionego błędu kiedyś staje się historią, albowiem historia jest nauczycielką życia, ale nie dla tych co nie rozróżniają plew od ziarna miłości!
Podobno szczęśliwa kobieta to nie taka, z którą facet chce pójść do łóżka ale taka, która  przy kochanym przez siebie mężczyźnie chce się budzić, myć okna, a na obiad robić mu mielone.
Najwięcej dostajesz zawsze to, czego najmniej potrzebujesz: ludzka zawiść, nielojalność przyjaciół, zdrada kobiety/mężczyzny.
@@@
Dziewiąta część: „Rozważania prawie filozoficzne”;
► Kiedy się pogubicie, ale nadal tęsknicie i myślicie o sobie, to ta miłość pachnie konwaliami i bzem, smakiem truskawek i aromatem kawy, wspomnieniami szalonych dni i nocy, niecierpliwym oczekiwaniem na listy, telefony, spotkania, więc jest w niej jeszcze PŁOMIEŃ. Niech urażona duma nie zgasi go!
Spoglądaj na miłość SERCEM, bo ono wie lepiej od ciebie i jest jak latarnia morska dla zbłąkanego żeglarza. Nie uciekaj od prawdziwej miłości, bo przestaniesz kochać nawet siebie.
► Spróbuj naprawić popełnione przez siebie błędy w miłości. Na to nigdy nie jest za późno. Nie zrobisz tego – zapłacisz:  łzami, rozpaczą, samotnością w tłumie i przyszłością na wstecznym biegu.
@@@
Dziesiąta część: „Rozważania prawie filozoficzne”;
Jeżeli o uczuciu decyduje rozum, a nie serce - to znaczy, że nie kochasz. W miłości SERCE jest zawsze dominatorem.
„Amory” z niekochaną osobą – to przepocony oddech beznadziejnej szarości.
Spieprzysz sobie życie, jeśli odrzucisz prawdziwą miłość, a zadowolisz się ersatzem, zrezygnujesz z Człowieka na rzecz manekina.
► Nigdy nie okazuj słabości i smutku! Nie dawaj innym powodów do zadowolenia, albo wyrachowanego „współczucia".
► Ludzie to jebani egoiści: wszyscy myślą o sobie, a tylko ja myślę o mnie!

środa, 15 sierpnia 2012

Rozważania prawie filozoficzne


 Dzisiaj publikuję moje "Rozważania prawie filozoficzne" dla tych Czytelników, którzy są poza facebookiem i nie mogli się z nimi zapoznać. Dalszą część "Rozważań..." dam w przyszłym tygodniu!
@@@
Część pierwsza: Rozważania prawie filozoficzne;
Jestem zajebisty w łóżku. Mógłbym spać całymi dniami!
Nie ma nic łatwiejszego, od skomplikowania sobie życia.
Wszystkie choroby pochodzą od stresu. Tylko weneryczne wywodzą się z zadowolenia.
Jeżeli teraz dopiję wódkę, nie będę miał rano klina na kaca. Jeżeli zostawię na klina, nie będę miał kaca...
@@@
Druga część: „Rozważania prawie filozoficzne“;
Dzisiaj jest taki upał, że termometr zastukał w okno i poprosił, aby go wpuścić do domu.
Kiedy Książę-Rycerz po raz pierwszy pocałował swą piękną, uwielbianą Księżniczkę, ani myślał, że oto rozpoczął się powolny, ale nieubłagany proces jej przemiany w ROPUCHĘ.
Życie to tragedia w trzech aktach. Akt urodzenia, akt ślubu, akt zgonu.
Przy okazji informuję, że w dzieciństwie, zamiast komputera, komórki, internetu i fejsbuka - miałem DZIECIŃSTWO! A Wy?!
@@@
Trzecia część: „Rozważania prawie filozoficzne”;
Prawdziwy przyjaciel nigdy nie zapyta, po co? On po prostu pójdzie, przyniesie, otworzy i naleje.
Orgazm mężczyzny trwa 4 - 6 sekund. Jak zagospodarować sobie resztę dnia?
Seks to nie szachy, kończenie w czterech ruchach nie robi na nikim wrażenia.
Gdy cień wiatru gasi płomień uczucia – to dusza i serce tracą nadzieję, a ty przegrywasz życie z braku miłości. Twój los nie ma więc jutra i pozostaje tylko samotność brutalnego dnia dzisiejszego.
@@@
Czwarta część: „Rozważania prawie filozoficzne”;
- Wśród czterech miliardów kobiet na świecie wybrałeś właśnie JĄ! Czy ona to doceniła?!
- Kiedy przeżyłe(a)ś wielką baśniową miłość, a ona się zawiesiła w próżni, to nie szukaj nowej, bo będzie to życiowa katastrofa. Nie łudź się, że podobna miłość się powtórzy, bo CUD ZDARZA SIĘ RAZ.
- Masz depresję, stresy, chandrę, brak równowagi psychicznej, klimakterium, nie wierzysz w miłość? Na to jest najlepszy tokarz. Swoją obrabiarką tokarz zeszlifuje ci problemy do OOO,1111 milimetra!
- To najpiękniejsze uczucie wiedzieć, że jest się bezgranicznie kochanym przez osobę, którą Ty też bezgranicznie kochasz. To się rzadko zdarza!
@@@
Piąta część: „Rozważania prawie filozoficzne”;
- Potrzeba jednej minuty, żeby się poznać; godziny, żeby się polubić; kilku godzin, żeby się rozumieć; dwóch dni, żeby się zakochać; kilku dni, żeby pokochać miłością wielką. ALE NIE WYSTARCZY CAŁEGO ŻYCIA, ŻEBY ZAPOMNIEĆ!
- Nie mogłem być twoim pierwszym, a ty nie mogłaś być moją pierwszą – a więc BĄDŹMY DLA SIEBIE OSTATNIMI! 
- Jeżeli mówicie do siebie: „jesteś całym moim światem" - jest to najpiękniejszy werbalny wyraz miłości, bowiem: NAJCENNIEJSZE W KOBIECIE, TO JEJ MĘŻCZYZNA. I odwrotnie - to co NAJLEPSZE W MĘŻCZYŹNIE TO JEGO KOBIETA.
- Uśmiechnęła się, zdjęła buty, rozebrała, położyła się goła na kanapie i rozchyliła nogi. Do dziś Fryderyk nie rozumie czego ona od niego chciała.

niedziela, 8 lipca 2012

TAJEMNICZA HISTORIA TEMPLARIUSZY (część druga)


11 marca (według innych źródeł – 18 marca) 1314 roku Jakub de Molay, wielki mistrz templariuszy, Gotfryd Gonville, komandor Poitou i Akwitanii, Gotfryd de Charnay, komandor Normandii, oraz Hugo de Payrando, wielki wizytator zakonu, zostali wyprowadzeni z lochów fortecy i zawiezieni do miasta. Byli zaskoczeni, kiedy przed katedrą Notre Dame zobaczyli tłumy ludzi, sędziów inkwizycji, dwóch kardynałów, kilku biskupów, przedstawicieli króla, burmistrza Paryża oraz przygotowany... szafot.
      Jeden z kardynałów (prawdopodobnie był to Arnaud de Farges, bratanek papieża Klemensa V) zaczął odczytywać wyrok: dożywotnie zamurowanie w celi, a całe dzienne pożywienie “z chlebem boleści i wodą przykrości”. I tu nastąpiło coś, czego nikt się nie spodziewał. Wielki mistrz de Molay przerwał kardynałowi i podniósł głos na cały plac przed katedrą:
         Panowie, mój brat i ja protestujemy przeciw obyczajowi, jaki z wczorajszych naszych zeznań dziś czyni się po to jedynie, aby zadowoliły one króla Francji i papieża. A to wyznaliśmy dla ich przyjemności i z posłuszeństwa, jeżeli jednak mamy gnić w więzieniu, tedy oświadczamy, że król i papież zapewnili nas, zaprzysięgli na wiarę, że żadna szkoda, strata ani gwałt nie zostanie nam zadany. Tedy oświadczamy, że nasze zeznania, wydobyte za pomocą tortur, wybiegów i oszustwa, są niebyłe, nie miały miejsca, nie uznajemy ich za prawdziwe!
      To był szok dla komisji inkwizytorów, kardynałów, biskupów i wysłanników królewskich i papieskich. Nie tego oczekiwał również paryski lud spragniony krwi...
      Przed królem i papieżem stanął poważny problem: odwołując swoje pierwotne zeznania, templariusze – według ówczesnego prawa – sami skazywali się na śmierć na stosie! Dlaczego zakonnicy zamiast więzienia wybrali spalenie?!
          
Wyjaśnienie jest proste: zamurowanie w lochach, przykucie łańcuchami do ociekającego wodą muru, ciemność i niedożywienie – to było konanie powolne i mogło trwać wiele lat. Śmierć na stosie, wprawdzie w męczarniach, była jednak w miarę szybka.
      I tu kolejny raz templariusze pomylili się. Dwa tysiące zakonników zostało (ponoć tego samego dnia i o tej samej godzinie) aresztowanych i wylądowało w lochach. Byli tak zaskoczeni, że nawet nie próbowali stawiać oporu. Uważali więzienie za pomyłkę, która niebawem się wyjaśni, a oni odzyskają wolność. Stało się jednak inaczej.
      W maju 1310 roku synod biskupów w Sens, obradujący pod przewodnictwem arcybiskupa Filipa de Marigny, uznał 54 templariuszy za winnych herezji (bluźnierstwo, wypaczanie obrzędów kościelnych, bałwochwalstwo, rozpusta i homoseksualizm). Zostali oni spaleni na stosie.
      Podobny los czekał pozostałych zakonników. Zapłonęły stosy, a templariusze, wojownicy gardzący śmiercią, dumni i hardzi, godnie przyjęli spotkanie z kostuchą.
     Kiedy wieść o odwołaniu zeznań przekazano Filipowi Pięknemu, ten natychmiast zwołał radę, która postanowiła: następnego dnia wieczorem spalić na stosie niepokornych rycerzy-zakonników! Król i w tym przypadku miał zgodę papieża, który w swojej ostatniej bulli, już po soborze w Vienne, wydał instrukcję na temat postępowania wobec oskarżonych: Tym, którzy wyparli się zarzucanych im win lub też odwołali wcześniejsze zeznania, ma – jako zatwardziałych heretyków – spotkać jak najsurowsza kara.
      Na zakończenie rady król wydał polecenie:
         Palić ich na małym ogniu! Mają długo cierpieć!
      I tak też się stało. Nie wszystkie polana naoliwiono, a więc ogień powoli obejmował ubrania skazańców. Król zza okna pałacu przyglądał się egzekucji. Nagle rozległ się krzyk, ale nie oznaczał bólu, lecz słowa klątwy na papieża i króla, wypowiedzianej przez Jakuba de Molay.
         Klemensie i ty, Filipie, wiarołomcy danego słowa, wzywam was obydwu na sąd Boży! Ciebie Klemensie za czterdzieści dni; ciebie, Filipie, w ciągu roku! W takim to czasie obaj zemrzecie, bo złamaliście przysięgę wypowiedzianą w imię Boga!
      To wręcz niewiarygodne – klątwa spełniła się!
      Papież zmarł miesiąc później (20 kwietnia 1314 roku) na biegunkę (prawdopodobnie otruty), a Filip Piękny pożegnał się z tym światem w grudniu na skutek obrażeń odniesionych podczas upadku z konia. Smutny los spotkał także jednego z głównych oskarżycieli, którym był Wilhelm z Nogaret (zmarł w trakcie procesu), zaś główni denuncjatorzy, jak podaje Louis Charpentier w „Macht und Geheimnis der Templer”, zostali zasztyletowani lub powieszeni. Czysty przypadek? Wątpliwe...
      Templariusze wiedzieli wszystko o zabijaniu, morderstwo było ich zawodem, a braci zakonnych – którym udało się zbiec przed aresztowaniami i procesami – było wystarczająco wielu, aby pomścić swojego mistrza. Rzucenie klątwy przez Jakuba de Molay mogło być sygnałem, a w zasadzie rozkazem z podaniem dokładnego terminu wykonania.
      Bo rzeczywiście proces templariuszy był farsą, a wyrok z góry do przewidzenia. Słusznie skomentował to Andreas Beck: „To największe prawnie usankcjonowanie morderstwo średniowiecza”.
      Nie wszędzie jednak zakonnicy poddali się bez walki. Szczególnie dotyczy to Cypru, gdzie znajdowała się główna siedziba zakonu, a w niej ich skarb. Templariusze pod wodzą marszałka zakonu Aymé de Oseliera bronili się prawie miesiąc. Wiedzieli o tym, że nie mają żadnych szans, ale prawdopodobnie był to czas potrzebny im po to, aby mogli ukryć skarb.
      Gdzie go ukryto? Tego nie wie nikt.
      Filip Piękny ogromnym majątkiem zakonu zasilił państwową kiesę, ale skarbu templariuszy nie znalazł. Poszukiwania trwają do dnia dzisiejszego, a przeróżne spekulacje na ten temat od czasu do czasu ożywiają współczesne media.
      Kiedy dziennikarz Gerard de Séde podał, że skarb został ukryty w podziemiach zamku Gisors (Normandia) potrzebna była interwencja dużych sił policyjnych i wojska, bowiem na poszukiwanie niewyobrażalnego podobno bogactwa rzuciły się dziesiątki tysięcy ludzi.

sobota, 7 lipca 2012

TAJEMNICZA HISTORIA TEMPLARIUSZY (część pierwsza)


Jak powstał zakon templariuszy? Według Jakuba z Vitry (XIII-wieczny biskup Akki): „Było to dziewięciu mężów, którzy powzięli tak święte postanowienie; przez dziewięć lat pełnili oni służbę w świeckich szatach, które dostali od wiernych jako jałmużnę. Król, jego rycerze i patriarcha pełni byli współczucia dla tych szlachetnych mężów, którzy dla Chrystusa poświęcili wszystko”.
      Piękne, prawda? Niestety, co słowo to kłamstwo!
      Wstępujący do zakonu członkowie zapisywali mu swoje dobra, a ponadto już od 1119 roku zaczęły napływać darowizny. W krótkim czasie templariusze dysponowali ogromnym majątkiem, w znacznej części złupionym na wyprawach krzyżowych. W ich domach zakonnych znajdowali schronienie nie tylko ludzie, ale także... ich złoto. Zakonnicy prowadzili też działalność bankierską, a więc trudnili się lichwą oficjalnie przez Kościół zabronioną. W ten sposób Ubodzy Rycerze Chrystusa bardzo szybko stali się rekinami biznesu.
      Doszedłszy do niewyobrażalnego bogactwa, zaczęli zagrażać królom oraz papieżowi. Należało więc zlikwidować ich, a majątek skonfiskować.
      Zakon został rozwiązany w 1312 roku przez papieża Klemensa V (1305–1378). Pozostawił po sobie mnóstwo opowieści o wielkich skarbach, praktykach okultystycznych, św. Graalu, a nawet magicznej mocy i tzw. tajemnicy templariuszy. Likwidacja zakonu przebiegała w atmosferze insynuacji, nagonki i bezprawia.
      Klemens V – na wniosek francuskiego króla Filipa Pięknego – zwołał sobór w Vienne (październik 1311 rok), aby doprowadzić do likwidacji zakonu. Główne oskarżenia skierowane przeciw zakonowi to odrzucenie boskości Jezusa, powrót do jedynego Boga wspólnego dla judaizmu i islamu, praktyki homoseksualne itd. itp.
      Jednakże uczestnicy soboru przedstawione dowody uznali za niewystarczające. Wówczas papież sam rozwiązał zakon, a wielu templariuszy skazał na tortury i spalenie na stosie. Była to okrutna rzeź braci zakonnych, ale tym razem to oni byli ofiarami. Kaci torturowali zakonników, przypalając ich żelazem rozgrzanym do białości lub polewając wrzącą oliwą.
      W przerwach inkwizytorzy zadawali templariuszom szereg pytań, które skomentuję na podstawie dokumentów opublikowanych przez Micheleta i Lavocata w opracowaniu „Proces Braci i Zakonu Świątyni” (Proces des Fréres et de l’Ordre du Temple):
         Czy nie przyjęli religii Mahometa?
         Czy uważają Jezusa za fałszywego proroka, za pospolitego przestępcę, skazanego na śmierć za swoje zbrodnie? Gdyby przy tym drugim pytaniu w rachubę wchodziła odpowiedź twierdząca, to – jak napisał Filip Piękny – templariusze stawaliby w szeregu „morderców Jezusa, drugi raz go krzyżujących”.
         Czy większość z nich, łącznie z Gotfrydem de Charnayem (komandor Normandii) oraz Amaurym de la Roche (przyjaciel świętego Ludwika), to homoseksualiści?
         Czy deptali i rozbijali krzyż, a z jego kawałków robili patyczki do rozgniatania potraw?
         Czy na posąg Chrystusa nakładali kolczugę i hełm i ćwiczyli na tym walkę na kopie?
         Czy zaprzeczają, że Chrystus zmartwychwstał i wstąpił na niebiosa z ludzkim ciałem?
      Większość zarzutów była oczywiście bezpodstawna, inne można uznać za ponury żart. Natomiast zarzut seksualnej rozwiązłości (w tym aktów homoseksualnych, które w XIV wieku uchodziły za ciężki grzech sprzeczny z naturą) nie był całkowicie wyssany z palca. Ale takie „przewinienie” można było przypisać wielu zakonom, klasztorom oraz samym papieżom. Nie bez przyczyny w obiegu były wówczas takie porzekadła jak: gzić się z dziewkami jak mnich; żłopać trunek jak templariusz; obmacywany od tylca patrzy, a za nim –zakonnik... Wracajmy jednak do procesu.
      Inkwizytorzy byli bezwzględni – w przypadku braku odpowiedzi lub udzielenia takiej, która ich nie zadowalała, a więc negowała zarzuty, „zapraszali” do roboty katów. Zmasakrowani templariusze przyznawali się do wszystkich zbrodni.
      Gotfryd de Charnay mówi do protokołu z przesłuchania: „Po przyjęciu i nadaniu mi płaszcza, przynieśli krzyż, na którym był wizerunek Jezusa Chrystusa. Brat Amaury powiedział mi, żebym nie wierzył w człowieka wyobrażonego na tym wizerunku, ponieważ był fałszywym prorokiem, a nie Bogiem”.
      Przy pomocy tortur można było wymusić każde zeznanie satysfakcjonujące sędziów.
      Cokolwiek dziwna była ta inkwizytorska obrona czci krzyża i Chrystusa, bowiem Practica – powszechnie obowiązujący wówczas podręcznik inkwizytora, dominikanina Bernarda Gui (1261–1331) – wyraźnie nakazuje: „Krzyża Chrystusa nie należy wielbić ani czcić, bo nikt nie wielbi ani nie czci szubienicy, na której powieszono jego ojca, krewnego czy przyjaciela! (...) Zaprzecza się wcieleniu Pana Naszego Jezusa Chrystusa w łonie Marii i twierdzi, iż nie przybrał on ciała ludzkiego, jak inni ludzie, że nie cierpiał, że nie umarł na krzyżu, że wcale nie powstał z martwych, że nie wstąpił na niebiosa z ludzkim ciałem, lecz że to wszystko odbyło się w przenośni!”...
      Dlaczego więc templariusze, którzy znakomicie znali ten podręcznik, przyznawali się do win nie popełnionych? Czy powodem były tortury? Otóż nie tylko!
      Punkty oskarżenia wytoczone w procesie templariuszy stanowiły najgorsze z możliwych zarzutów, jakie mógł sobie wyobrazić człowiek żyjący w XIV wieku: herezja, magia, bluźnierstwo, nierząd. A jednak członkowie zakonu byli przekonani, że... odzyskają wolność. Dlaczego? Kto im to przyrzekł?
      Otóż mieli słowo papieża i króla, że jeśli potwierdzą stawiane im zarzuty – będą wolni, chociaż majątki zostaną skonfiskowane. Były to jednak fałszywe obietnice!
Część druga niebawem

czwartek, 19 kwietnia 2012

HISTORIA PEWNEJ MIŁOŚCI (część druga)


Nie uwierzycie jaki świat jest mały. W Wuppertalu (Nadrenia Północna-Westfalia) w okolicach Rathaus Galerie natknąłem się na kolegę z Łodzi, którego nie widziałem wiele lat. Pracował w Schwebebahn, a teraz w przemyśle farmaceutycznym Bayer AG. Miłe spotkanie i tylko  krótka pogaducha, bo już byłem umówiony z kierownictwem Literatur-Biennale (Kulturbüro). Obiecałem, że być może spotkamy się za dwa miesiące. bo w pierwszej połowie czerwca jest w Wuppertalu jakaś kilkudniowa literacka impreza.
Po pierwszej części „Historia pewnej miłości” dostałem około 100 wiadomości na priv. Nie na wszystkie mogłem odpowiedzieć, bo byłem w Niemczech. Z zainteresowaniem czytałem też szczere komentarze na blogu. Jeden list zainteresował mnie szczególnie, bowiem miłość zaczęła się zanim się pierwszy raz zobaczyli. Poczytajcie, czy to nie jest piene, jak ona pisze do niego:
„To jest takie piene. W miarę rozwoju naszej znajomości odkrywałam wciąż na nowo Twoje cechy charakteru, Twój humor, twoją ciepłość i stwierdzałam, ze zdziwieniem, że to na Ciebie czekałam, o Tobie marzyłam  i to moje małe marzenie pozwoliło mi przeżyć te wszystkie koszmarne lata. Ta myśl o Tobie jako o moim kochanym dodawała mi nadziei na to, że Cię kiedyś spotkam. Gdybym wcześniej próbowała zmienić swoje bezsensowne życie, może nigdy bym Cię nie spotkała i nie dane było by mi przeżyć tego, co jeszcze przede mną  z człowiekiem, którego darzę największym szacunkiem i miłością,  z człowiekiem, który dał mi dowód na to, że jednak  wspaniała miłość istnieje. Ja nie chcę nikogo, bo moje serce należy do Ciebie. I cieszę się z tego, bo to najpiękniejsza rzecz jaka trafiła się w moim życiu.
Kochać? To jest wyrażenie w jednym słowie tego wszystkiego, co zawarte jest w definicji Miłości. Kocham cię - to jakby powiedzieć: „Potrzebuję ciebie do tego by żyć". Kocham cię - to jakby powiedzieć „jestem gotowa dla ciebie zrobić wszystko". Kocham cię - to jakby powiedzieć „Możesz na mnie zawsze liczyć, bo ja żyję tylko dla ciebie". Kocham cię - to jakby powiedzieć –„zaufaj mi, bo ja ci zaufałam”.
Mam tylko nadzieję, że nie pozwolimy oboje by kiedykolwiek się skończyło to, na co oboje czekaliśmy całe życie. Ludzie muszą pamiętać także o tym, jak łatwo jest zranić kogoś i jego uczucia.
Nie pisałam jeszcze tego dzisiaj, ale chcę żebyś wiedział, że Cię kocham, naprawdę Cię kocham, choć nigdy nie myślałam, że komuś jeszcze to powiem.
NIGDY CIĘ NIE ZOSTAWIĘ, bo jesteś mój i tylko mój. I Ty też, proszę nie zrób mi krzywdy! Och, to chyba znów jakaś moja fanaberia, hi hi hi. Przecież wiem, że nigdy nie skrzywdzisz mnie ani nie oszukasz, tak samo jak ja nigdy nie zawiodę Twojego zaufania.
Mam tylko nadzieję, i powtarzam to jeszcze raz, że nie pozwolimy oboje na to, by kiedykolwiek się skończyło to, na co oboje czekaliśmy całe życie. Przyszłość należy do nas! 
Całuję Cię, Kochanie i dziękuję, że jesteś! Że dzięki Tobie poznałam tę piękniejszą stronę życia:) Twoja na zawsze Właścicielka i Królowa”.
@ @ @ @ @
         Zaś Krystian Karol Lisowski pisze:
         To raczej nie miłość z fejsa - ale z internetu. Poznaliśmy się przez portal, można to powiedzieć - matrymonialny. Nie widzieliśmy się - nie posiadaliśmy swoich zdjęć. Były dwa maile - ale ze względu na to, że nie posiadałem w domu internetu (korzystałem sporadycznie z kafejek internetowych) przeszliśmy na smsy. Pisaliśmy ze sobą 14 dni. Wszystkie SMS'y zapisałem w zeszycie - tak na pamiątkę. Od początku wiedzieliśmy, że chcemy ze sobą być - bez względu na to jak wyglądamy. Pierwszy raz spotkanie, pierwszy raz zobaczyliśmy siebie. Tydzień rozłąki - kolejne spotkanie i decyzja  „Zamieszkajmy razem" - nie było łatwo, ale decyzja była słuszna. Siedem lat razem - miłość z internetu:)
@ @ @ @ @ @
Wiesława Wsw (jest na facebooku pod tym właśnie nickiem) poznała swojego męża przez telefon, z… ogłoszenia. Znam ją, jej nazwisko, jej męża Jędrusia. A  oto co Wiesia pisze:Był wrzesień 2006 roku będąc z mężem w separacji i mieszkając z dziećmi czułam się samotna i nikomu nie potrzebna ... Za namową przyjaciółką dałam ogłoszenie w telegazecie Polsatu. „Szukam pana z którym mogłabym się zaprzyjaźnić i szczerze pogadać”. Odzew przerósł moje oczekiwania ze 2 setki dzwoniących facetów oferowało swoje usługi seksualne a o to mi nie chodziło... Wśród nich był i Andrzej on chciał tylko mieć do kogo zadzwonić i porozmawiać, pośmiać się i tak się zaczęła znajomość początkowego uzależnienia od telefonu... Nie mieliśmy w planie spotkania nawet nazwiska były nieznane... Więc byliśmy względem siebie szczerzy do bólu niczego nie udając ani nie grając w grę nazywaną podchodami... Słuchawka w ucho telefon na ładowarce i heja po 16 godzin na dobę bez jakichkolwiek zahamowań. Czas mijał szybko było nam ze sobą dobrze i rozumieliśmy się bez słów nasze rozmowy były nam potrzebne jak powietrze do oddychania... wygląd i to że nie mamy rozwodów też było bez znaczenia. Pewnego pięknego dnia wpakowałam się w kłopoty i dzięki swojej odwadze i telefonicznemu wsparciu Andrzeja wyszłam z nich obronną ręką jednak stan mojej psychiki był na granicy załamanie nerwowego... Andrzej ubłagał mnie abym do niego przyjechała i odpoczęła od wszystkiego... Pracował wtedy w Kadynach w hotelu "Pod srebrnym dzwonem" i miał pokoik w cegielni z dala od reszty pracowników... Zgodziłam się na spotkanie i poznałam czarującego, czułego, wrażliwego człowieka i wszystko co nazywaliśmy przyjaźnią szlag trafił ...  Dość na tym, że oboje na swoim punkcie straciliśmy głowy, tęskniliśmy za sobą i dalsze życie bez siebie było niemożliwe, po wielu perturbacjach i 2 rozwodach wzięliśmy ślub... i tu należałoby się napisać „żyli długo i szczęśliwie",  a tak naprawdę jest gówno prawda, bo czar prysł zaraz po ślubie i nie chodzi o chorobę, bo to inna bajka... Większość ludzi szukających sobie partnera w sieci czy na telefon, to seksoholicy jak Andrzej uzależnieni od wyrywania świeżego towaru i mistrzowie kłamstwa... Jakaż byłam szokowana, że nie byłam jedyną, której wciska kit wspaniałej cudownej kobiety marzenia jego życia było ich około setki razem ze mną idiotek, która uważała się za mądrą kobietę... Dziś nie jesteśmy ze sobą z miłości raczej ze względów praktycznych on mnie utrzymuje ja pozwalam mu trzymać rzeczy w szafie... Na NK stworzył profil ze starymi wytartymi zdzirami którym pisze uprzejmości typu „marzę o seksie z tobą" a babsko ma dupę w kształcie kontenera i pieje z zachwytu ... Powiem Ci Andrzeju Rodan. że nawet nie mam żalu do niego  bo to jest silniejsze od niego ale do samej siebie, że dałam się tak oszukać... Pozwoliłam sobie na szczerość jednak proszę Endrju zostaw moje zwierzenia bez komentarza, bo jest mi wystarczająco przykro, że wróciłam do wspomnień, które kurewnie bolą .
@ @ @ @ @ @
Wojciech Paweł Wiatr „spowiada” się dalej: „Jednak przyszedł ten moment kiedy zorientowaliśmy się, że nie jesteśmy dla siebie tylko tym, kim nasza świadomość chce. Podświadomość i chęć bycia, widzenia w sobie kobiety i mężczyzny była większa niż to co umysł nam nakazywał. Powoli, powoli dorastaliśmy do tego by się spotkać. Sumienie Anki opierało się, tłumaczyło – nie jestem sama, mam faceta, ale od razu podpowiadało, że tyle słów z nim nie zamieniała przez cały czas, co my w ciągu jednej doby. W końcu musiało dojść do naszego spotkania. Kiedy pierwszy raz umówiliśmy się, Anka wybrała miejsce publiczne. Znajomości z netu są zawsze zagadką, a dziewczynie nie można odebrać dozy zdrowego rozsądku w tym temacie. Oczywiście zrobiłem i wysłałem aktualne zdjęcia, no i chyba nie musiałem na nich wyglądać jak Quasimodo, bo powiedziała, dobrze przyjedź, choć w jej głosie można było wyczuć ton obawy. Poszliśmy na spacer, a potem rozmawialiśmy w moim „Audi”.  Po powrocie do naszych domków telefony grzały się do białego rana. Nie pamiętam czy podczas spotkania, czy już przez telefon stwierdziliśmy, że jesteśmy dla siebie dwoma połówkami. W umyśle Ani, toczyła się jednak wojna. Dziewczyna, której pewne zasady moralne mówiły, że kobieta powinna mieć tylko jednego faceta, dostała dodatkowe dane do analizy. Sama dochodziła do wniosku, że razem na stałe raczej nigdy nie będziemy. Jej stary układ coraz mniej ją zachęcał do kontynuacji, a pojęcie dobrego męża, czyli faceta który nie bije, nie pije i nie awanturuje się zaczęło wołać w jej serduszku, że to jednak zbyt mało. Od tej pory spotykamy się regularnie, omijamy niewygodne dla nas tematy. Nie planujemy też żadnej przyszłości. 24-letnia dziewczyna i 60-letni facet. Staramy się nie łączyć rozumu z uczuciami. Czasami trudno to osiągnąć, jednak póki co słuchamy rozkazów serc naszych. Żyjemy dniem dzisiejszym”.

 

piątek, 13 kwietnia 2012

HISTORIA PEWNEJ MIŁOŚCI


Na ostatnim blogu było 1735 wejść (wyświetleń bloga) a tylko 37 komentarzy. Dlaczego?! Lubicie czytać, a komentować się wstydzicie, krępujecie się, nie wiecie co napisać (niepotrzebne skreślić).
Na fejsie też się dzieją cuda niewida i baranie rogi. Ostatni mój blog „Kurwa to charakter – prostytutka to zawód” miał 58 udostępnień, a wujek Fejs podaje, że tylko – 13 (?!). Miałem 5 tysięcy znajomych, mam 4.888. Czy na fejsie siedzi jakiś pierdolony gnom, który bawi się w Boga?!
W tym blogu proszę komentować, bowiem Wasze uwagi będą mi potrzebne. Będą to opowieści o miłościach narodzonych na portalach społecznościowych, jak np. facebook. Znacie takie historie – opiszcie w komentarzu! Skontaktujcie mnie z tymi ludźmi!
@ @ @ @ @ @
To będą opowieści o ludziach, którzy się nigdy nie widzieli, ale zakochali się w sobie. Ten syndrom może wywołać częste oglądanie fotografii, rozmowy telefoniczne, głos drugiej osoby, budząca się tęsknota i czułość, zauroczenie, wysyłane do siebie maile, SMS-y, zbieżność charakterów, wspólnych upodobań, jednakowych reakcji na otaczające zjawiska, a przede wszystkim wzajemne porozumienie dusz. 
Jest to chyba typowy przykład tzw. "Syndroma amorosis acte", czyli zespół ostrego zakochania. To właśnie zauroczenie, stan zakochania, kiedy wzrasta w organizmie poziom endorfin - hormonów szczęścia.
Jednym zdaniem: bardzo szybko wytwarza się między nimi nieuchwytne „to coś", co pospolicie nazywa się „chemią”.
Kiedy kochamy, mamy wtedy wrażenie, że do życia potrzebne nam jest jedynie powietrze i obraz ukochanej osoby przed oczami. Potem może narodzić się miłość. Często Wielka Miłość. Czasem - tylko przyjaźń. Najlepiej gdy pozostają obie (miłość i przyjaźń), bo wtedy idealnie się uzupełniają.
 Chyba jednym z największym marzeń człowieka jest odnaleźć swoją drugą połówkę, pokrewną mu duszę. Kogoś z kim będzie wiązała głęboka nić porozumienia, takie samo postrzeganie i odbiór świata.  Kiedy dwie dusze stają się jedną, tak samo myślą; gdy jedno zaczyna zdanie, drugie je kończy i odwrotnie, a czasem rozumieją się bez słów.
 W jednym z listów czytam: „Miłość to zaufanie, wierność, czułość, lojalność, zrozumienie drugiego człowieka. To dialog między dwojgiem ludzi prowadzony z myślą o sobie nawzajem, by nie skrzywdzić kogoś, kogo kochamy”.
Niestety, jakże często jest inaczej i krzywdzimy partnera-partnerkę. A jeszcze częściej przechodzimy obok prawdziwej miłości, lub z głupoty albo z premedytacją depczemy ją. Refleksja z reguły przychodzi zbyt późno.
Od dawna obserwuję wielką miłość, która właśnie swój początek bierze z facebooka. Jej bohaterami są: Marck Stermann i Iwona Niemczewska. Marck pisze dla niej przepiękne, wzruszające wiersze, a do mnie napisał, że się obrazi, jeśli nie wspomnę o nich i dodał: „Wiesz, to jest całkowite oddanie, które każdego dnia dają nam pewność, że miłość ma sens. I ogromne zaufanie i wolność. Cudowne. Nigdy nie kochałem dłużej niż kilka miesięcy, teraz jest inaczej.
Wiesz, Mistrzu, ostatnio mam sto nie załatwionych spraw...”
Do tematu tej miłości, i do innych jeszcze wrócę.
A oto pierwsza historia. Nie chciałbym, abyście myśleli, że zmyślam. Jej autorem jest Wojciech Paweł Wiatr, który też jest na facebooku. Możecie dawać komentarze. Wojtek obiecał mi, że odpowie na każde pytanie.
@ @ @ @ @ @
         Wojtek pisze tak: „No cóż, skoro Mistrz Andrzej Rodan prosi i tak łaskawy w słowach, a więc piszę: 
Większość co nas w życiu spotyka jest dziełem zwykłego przypadku, splotu kilku okoliczności, nawet tego, że w pewnym czasie i miejscu, znaleźliśmy się w jakiś sposób obok tej drugiej osoby. Ankę, czyli „Miśkową” poznałem przez zwykły przypadek. Zwykłe wejście na jakąś stronę internetową, jakiś tam komentarz który mnie zaciekawił. Nic wielkiego, kilka słów dodanych do innych komentarzy. Potem prośba o dołączenie do znajomych, a że we mnie czasem mieszka Wojtek Niecierpliwus, jakaś zaczepka mówiąca w podtekście dlaczego tak długo i cisza. A więc doczekałem się przyjęcia w poczet znajomych u młodej pięknej dziewczyny. Wysłałem jej kilka miłych słów i praktycznie na tym mogłaby się zakończyć bliższa znajomość. W końcu na ćwierć tysiąca znajomych na FB, trudno prowadzić ze wszystkimi konwersacje, o tak na co dzień. Mamy bliższych i dalszych znajomych, oraz tych od których dostajemy tylko życzenia z okazji świąt, urodzin i zastanawiamy się potem kto to taki…
Po niedługim czasie, nasze rozmowy nie miały końca. Zainstalowałem GG, którego wcześniej unikałem jak ognia, a nasze numery telefonów, były najczęściej używanymi telefonami w sieci Plusa. Anka powoli zaczęła mi się zwierzać ze swojego prywatnego i niełatwego życia. W pewnym momencie zaczęliśmy tracić poczucie czasu. Sms-y, rozmowy, GG były wszędzie i zawsze. Dopadały nas w pracy i podczas snu. W ten sposób doszliśmy do wniosku, że osobno, czyli samemu jakoś jest nam głupio. Doba ma tylko 24 godziny, a my z niej wyrywaliśmy dla siebie jakieś 25, a czasami 26 godzin. Zawsze kiedy się rozstawaliśmy było jakoś smutno i czegoś brak. Na początku nie padały między nami słowa o miłości, nawet o tym, że się kiedyś spotkamy. Mnie wzruszyły jej przeżycia z lat dziecięcych, które do najprzyjemniejszych nie należały, ona lubiła słuchać mojego głosu” (…)
Dalszy ciąg nastąpi w przyszły piątek, 20 kwietnia.

sobota, 7 kwietnia 2012

KURWA TO CHARAKTER - PROSTYTUTKA TO ZAWÓD!


Na kolejne wezwanie wydawnictwa poleciałem do Niemiec.  Spałem u znajomego tłumacza i wieczorami (w dzień pracowaliśmy oraz zwiedzaliśmy co ciekawsze zabytki i okoliczne miasta) nudziłem się jak jasna cholera. Sprawy z wydawnictwem zostały załatwione w poniedziałek i wtorek, a samolot z Dortmundu do Łodzi miałem dopiero w sobotę rano o 8:15. Loty Wizz Air są bardzo tanie, w obie strony ok. 200 zł., to mniej niż taksówka w Łodzi po mieście, ha ha ha! Leci się godzinę i dwadzieścia pięć minut, czyli o wiele krócej niż z Łodzi do Warszawy pociągiem lub samochodem (ok. dwóch godzin).
Dlaczego się nudziłem? Bo Werner i jego małżonka to cudowni ludzie, ale o godzinie 21 idą spać. Ha!
Jestem Wernerowi wdzięczny, że obwiózł mnie prawie po całej Nordrhein-Westfalen (Nadrenia Północna – Westfalia), aczkolwiek wiele miast było mi dobrze znanych, bo latem 2010 r. temu przecież byłem w Essen, Gelsenkirchen, Recklinhausen, Bochum, a w roku 2002 przez kilka miesięcy przebywałem w stolicy tego kraju związkowego:  Düsseldorf.
Niemcy i fascynacja tym krajem są przecież, oprócz książek historiozoficznych, motywem przewodnim i miejscem akcji moich czterech powieści, w tym m. in. „Ostatnie dni Sodomy” oraz „Okolice porno shopu”. A ja wówczas ponad pół roku przebywałem w Niemczech, m. in. w Essen, Düsseldorf, Bad Kreuznach, Simmern, Duisburg, Wuppertal, Oberhausen, a nawet Monachium i Hamburg, oj długo by przyszło wymieniać wszystkie miejscowości, bo właśnie tam pisałem tę powieść.
Mój najgorzej wspominany pobyt w Niemczech to Boże Ciało 1989 spędzone w Düsseldorfie. Znajomi wyjechali na 4 dni (nie zaproponowali mi wspólnego wyjazdu), a ja zostałem sam jak kołek w płocie. Włóczyłem się po Altstadt, Königsallee (zwana popularnie: Kö) – serce miasta, flanowałem po Berlinerallee, posiedziałem trochę w przepięknym parku Hofgarten pochodzącym jeszcze z czasów napoleońskich, odwiedziłem dom przy Bolkerstrasse 53 (na wschód od ratusza), w którym urodził się Heinrich Heine, wielki niemiecki poeta romantyk, i chciało mi się wyć. W niedzielę nie żegnając się z nikim wsiadłem w auto i wróciłem do Polski.
Dzięki mojemu przyjacielowi Wernerowi zrobiłem sobie teraz taki romantyczny powrót do przeszłości. Jeszcze raz dziękuję!

A teraz siedzę w gościnnym pokoju domu Wernera i myślę. No i właśnie tam „na saksach” wymyśliłem sposób, aby Tusk i jego minister finansów zarobili miliardy przez opodatkowanie prostytutek. Pomysł ten podaję do powszechnej dyskusji przy świątecznym stole, ha ha ha
„Rape me”  (Zgwałć mnie!) to utwór legendarnej grupy Nirvana z Kurtem Cobainem. Nirvana zakończyła działalność po samobójczej śmierci Cobaina (uzależnienie od heroiny) w 1994 roku. Uzależniony był on także od prostytutek, aczkolwiek miał piękną żonę, wokalistkę i aktorkę Courtney Love. 
Ongiś Lepper zapytał: „Czy można zgwałcić prostytutkę?”. Chodziło mu o europosła Bogdana Golika z rekomendacji Samoobrony, a z wykształcenia weterynarza, którego oskarżyła belgijska prostytutka o gwałt (zdjął prezerwatywę i wbrew jej woli zmusił ją do stosunku). Dokładnie Lepper rzekł: „No pierwsze, to jak można prostytutkę zgwałcić, he, he, he, he, he!”. Otóż  można, bo one też mają pewne zasady, bo kurwa to charakter, a prostytutka to zawód.
Na Zachodzie prostytutka ma swoje zasady, płaci podatki, przestrzega BHP, odbywa regularne badania lekarskie, nie dopuszcza do stosunku bez prezerwatywy, aby nie złapać, jakiejś rzeżączki, syfilisu, czy AIDS i nie zarazić siebie i innych klientów. Tak jest na Zachodzie, ale i tak chłopaki podłapują różne szpetne choróbska, a potem przenoszą je na żony i kochanki.
Oczywiście nie wszystkie polskie call girl mają takie zasady, o czym świadczy przypadek pewnej damy, która pracowała w... pięciu agencjach towarzyskich. A konkretnie? Informacje o tym, że pracownica warszawskich lokali była zakażona wirusem HIV, przeraziły klientów agencji.
A sondaże są szokujące (to są moje badania z 2008 roku). Około 50 procent mężczyzn w wieku 18-70 lat przespało się (przynajmniej kilka razy) z prostytutką. Około 23 procent robi to regularnie 2-4 razy w miesiącu. Na pytanie „jeśli masz stałą dziewczynę lub żonę, czy także spotykasz się towarzysko?” - twierdząco odpowiedziało 57 procent ankietowanych! A że jest to seks płatny z piękną i zgrabną dziewczyną, to co z tego!
Tylko Chuck Norris nie płaci call girl. Ona płaci jemu!
Jestem więc za legalizacją prostytucji. Panie miałyby opiekę lekarską, ZUS, płaciłyby podatki, a nawet mogłyby stworzyć swój niezależny i samorządny związek zawodowy „Solidarność”.
Związki zawodowe prostytutek istnieją w Niemczech (obroty tej branży wynoszą ok. 7 miliardów euro rocznie!), w Nowej Zelandii (od 1987 r.), w Holandii i Belgii (urzędy skarbowe kontrolują księgi finansowe domów publicznych), w Danii („dziewczynki” płacą podatki, opłacają składki emerytalne) i w innych krajach.  
Jestem więc za legalizacją ale nie wyobrażam sobie TIR-ówki  z kasą fiskalną na cyckach, ha ha ha!  
Co wy na taką propozycję?
WESOŁYCH ŚWIĄT W RODZINNYM GRONIE!
Ich wünsche frohe Ostern heute
und allen großen Ostereierbeute.
Lasst's euch allen prima schmecken,
oftmals übers Mäulchen lecken.
Ha, ha, ha!

sobota, 17 marca 2012

POLSKA ALKOHOLSKA

Wódka zabija powoli! No i co z tego? Komuś się spieszy?

Przed wyjazdem daję jeszcze jeden post na blogu. Dzisiaj miałem 121 wejść na blog, mimo że ostatni post był z miesiąc temu. To mnie zdopingowało do napisania kilkunastu zdań.
Istnieje podejrzenie, że jabłko, które Ewa podała Adamowi było z robakiem. Dlatego mężczyźni po dzień dzisiejszy go zalewają. Gazety donoszą, że 74 procent Polaków idzie do pracy z przyjemnością. Widocznie pozostali spożywają alkohol dopiero po robocie. Ale nie ma śmichów-chichów. Sprawa jest bardzo poważna.
Lekarze, w wolnych chwilach od strajków, alarmują! W Polsce w ciągu ostatnich 10 lat spożycie alkoholu wysokoprocentowego zwiększyło się o 50%, natomiast piwa o 20%. Średnie spożycie to ponad 14 litrów spirytusu rocznie na mieszkańca Polski! W Polsce żyje ponad milion alkoholików, ale jest ich o wiele więcej tylko przytomnie nie przyznają się. Co roku zwiększa się o 8% liczba osób przyjmowanych na odwyk (na dzień 1.01.2012 jest ich około 280 tysięcy).
Ja czasem zupełnie tracę orientację, bo z medykami, to czasem jest jak w tym dowcipie, kiedy lekarz mówi do pacjenta:
- Badam pana i badam, ale wciąż nie mogę dojść przyczyny pańskiej choroby. Przypuszczam, że to alkohol...
- Dobrze, panie doktorze, przyjdę kiedy pan doktor wytrzeźwieje
 Sam już nie wiem, czym ten alkoholizm jest spowodowany. Może tym, że mieliśmy być drugą Irlandią, a tam chłopaki żłopią ostro piwo, irlandzką whisky (piszą ją tam: whiskey, wcześniej uisge beatha, czyli woda życia) i normalną bebeluchą też nie pogardzają. Będę szczery, ja tam naszym politykom nie wierzę w tę drugą Irlandię, czy Japonię. Kiedy Donald Tusk  obiecał nam jasną przyszłość, zacząłem odkładać na czarną godzinę!
Nawet papier toaletowy wie, że trzeba się rozwijać. Niestety, niektórzy rozwijają się zbyt szybko i dlatego to wszystko jest takie alkoholem zapijane.
 Jeśli o mnie chodzi, to nie lubię piwa, ale jak patrzę jak inni złopią to mam ochotę krzyknąć: Kopernik, wstrzymaj ziemię, ja wysiadam!
 Ludzie, ja jednak mimo wszystko apeluję, nie pijcie alkoholu! Jedzcie dżem! Tylko w dżemie siła drzemie!


piątek, 3 lutego 2012

SEKS: SKOKI NA BOKI czyli PRZYPRAWIANIE ROGÓW - wykład szósty

      Studenci, ciężkie są małżeńskie łańcuchy i do udźwignięcia ich trzeba dwojga osób, a czasami trojga - mawiał Oskar Wilde. Według danych mojej pracy "Życie seksualne Polaków - raport" stosunki pozamałżeńskie (lub w związkach partnerskich) stale lub okresowo utrzymywało 45 procent Polaków. Dodam: siedmiokrotnie więcej mężczyzn niż kobiet!
     Czy ta wyraźna przewaga mężczyzn miałaby oznaczać, że typową cechą mężczyzn jest promiskuizm? Zazwyczaj mężczyzna interesuje się seksualnie obcymi kobietami, kiedy spada jego zainteresowanie własną partnerką. Kobiety raczej przedkładają związki trwałe i nieliczne - nad przelotne i liczne (oczywiście nie w każdym przypadku jest to regułą).
      Co popycha ludzi do wiarołomstwa? 
     Z pewnością istnieją pewne neurologiczne przyczyny z powodu których ludzie - poszukując silnych doznań, ryzyka, zerwania z rutyną itd.itp. - zdradzają. Sądzę, że przyczyny zdrad można by wymieniać bez końca. Małżeńska nuda. Poszukiwanie erotycznej nowości. Zemsta (jak ty tak mnie - to ja teraz tobie przyprawię rogi). Rozwiązywanie problemów seksualnych. Lista jest długa. I tak bogata, jak bogaty jest w wewnętrzne uwarunkowania i impulsy - człowiek.
    U mężczyzn dochodzi jeszcze ów biologiczny komponent niewierności, a mianowicie atawistyczne poszukiwanie młodszej partnerki, co w efekcie może doprowadzić - i doprowadza - do rozpadu związku. We wszystkich bez wyjątku kulturach mężczyźni wolą młodsze od siebie partnerki. Związek atrakcyjności kobiety wiąże się z jej wiekiem i uzależniony jest nie od seksistowskich stereotypów lecz od ewolucyjnie wykształconych mechanizmów oceny matrymonialnej oraz zdolności reprodukcyjnych.
       Co to oznacza? 
    Otóż matrymonialna i seksualna wartość kobiety, ogólnie rzecz biorąc, spada wraz z jej wiekiem. Już między czterdziestym (często nawet wcześniej) a czterdziestym piątym rokiem życia wzrasta liczba bezowulacyjnych cykli miesięcznych, a po pewnym czasie aktywność jajników praktycznie zamiera. 
     Ale to wcale nie oznacza, że kobieta staje się mniej atrakcyjna. Czasem nawet wręcz odwrotnie. Zabrzmi to jak paradoks, ale przekwitając - ROZKWITA. Jeżeli się nie podda, uwierzy w siebie, jej życie nabierze nowych, często niespotykanych dotąd barw. I to również w sferze seksualnej. Oczywiście zależy to również od tego jakiego znajdzie partnera: opiekuńczego, czułego, wrażliwego, a jednocześnie sprawnego seksualnie, który wywoła u niej burzę nieznanych dotąd doznań.
      Powstanie burdeli, czyli tzw. agencji towarzyskich ułatwiło mężczyznom skok na bok. I taki facio czuje się rozgrzeszony: przecież stosunek z panienką do wynajęcia to nie zdrada, to umowa kupna sprzedaży zawarta na godzinę, lub dwie, to obojętność uczuć a jedynie opłacona rozkosz zmysłowa. Taki facio tłumaczy się sam przed sobą, że jest to czasowy kontrakt seksualny, a mężczyzna i prostytutka są ministrantami tej umowy.
      No i znaleźli się "byznesmeni" od negocjacji kontraktów. Nic bardziej mylnego. Nie chcę moralizować, ale jest to najbardziej typowy przejaw zdrady fizycznej i psychicznej i w dodatku niezwykle odrażający.
     Czy wybaczać zdrady? Nie! Wybaczysz raz będziesz to robił(a) ciągle. A poza tym nigdy nie będziesz wiedział(a) do końca, czy to naprawdę była zdrada, a może się mylisz, może to tylko pozory i uspokoisz się, ale nie na długo. Z reguły dowiesz się o wcześniejszych zdradach, kiedy twój związek się już rozpadnie. Znajomym wówczas z reguły rozwiązują się języki.
      Zresztą wybaczanie to sprawa doprawdy bardzo indywidualna zależna od wielu czynników. Dla mnie partnerka (partner), która(y) zdradza jest jak hamburger, którego ktoś trzymał w dłoniach. Nie do zjedzenia!
       C'est la vie! 
      Studenci, miałem dać przykład z własnego życia. Przezornie nie zrobię tego, bo znów - tak jak w części komentarzy do poprzedniego posta - skoncentrujecie się na "sprawie Rodana" ha, ha, ha, zamiast na głównym temacie.    
      A Wy? Zdradzaliście lub mieliście ochotę? Wybaczaliście zdrady?  
        Co sądzicie na temat "skoków na bok" zarówno u mężczyzn jak i u kobiet?
       c.b.d.o. czyli co było do okazania.





piątek, 27 stycznia 2012

SADO-MASO, czyli MROCZNY PRZEDMIOT POŻĄDANIA - wykład piąty

     Studenci! Przyszedł do mnie wczoraj Józek Oblatywacz po poradę sercową. Mówi mocno załamany:
      - Występuję do sądu o rozwód! Moja kobieta nie rozmawia ze mną już sześć miesięcy. Cały czas milczy.
       Rozbawił mnie jełop i mówię:
      - Opamiętaj się chłopie! Gdzie ty znajdziesz taką drugą kobietę!
     Tak, tak, kłopoty to męska specjalność. Jeden chce się pozbyć żony, drugi poszukuje. Znajomy dał ogłoszenie "Szukam żony!" i dostał kilka tysięcy odpowiedzi: "Weź pan moją!"
      No studenci, koniec relaksu, przechodzimy do tematu wykładu. Nie będziemy omawiać seksu oralnego, hiszpańskiego, greckiego, lub pozycji seksualnych itd. itp., bo są to sprawy ogólnie wam znane. Dzisiaj omówimy pewien mało znany margines życia seksualnego, a mianowicie stosunki sado-masochistyczne. Kto jest mało odporny niech teraz opuści aulę.
    Sadyzm, rozumiany jest jako czerpanie satysfakcji seksualnej związanej przez podporządkowanie sobie drugiej osoby, fizyczne i psychiczne znęcanie się, wyzwiska, zadawanie cierpień i bólu (towarzyszy temu często specyficzny rytuał i używane są określone przyrządy: bicze, obroże, smycze, kajdanki itp. symbolizujące czynne panowanie, absolutną dominację sadysty nad partnerem).
     Masochizm natomiast uprawiany jest w formie biernej, manifestującej uległość, poddanie się całkowitej władzy partnera, upodobanie do fizycznych i psychicznych upokorzeń, bólu i cierpienia jako źródeł rozkoszy seksualnej.
     Ona go wali pejczem w dupę, a on krzyczy: "Mocniej bij, mocniej, za słabo bijesz, och, ty już mnie chyba nie kochasz!"
       Oczywistym jest, że obie te cechy (sadyzm i masochizm) rzadko występują u jednej osoby. Natomiast, jeśli jeden z partnerów przejawia cechy sadystyczne, a drugi masochistyczne - to wtedy mamy do czynienia z typowym układem sadomasochistycznym, który dla obu stron ma formę maksymalnego zwiększenia intensywności bodźców seksualnych.
   Według moich badań przeprowadzonych na grupie 3248 pełnoletnich osób, w tym 2417 mężczyzn (74 procent), 831 kobiet (26 procent), a 276 ankietowanych to wywiady indywidualne (źródła wywołane) - stosunków tego typu nie podejmuje 84 procent Polaków. A może powinienem stwierdzić, że stosunki takie (stale lub okresowo) podejmuje aż 16 procent!
    Wśród osób uprawiających SM - 81 procent deklarowało wyznanie katolickie. 
   Jest popyt - to jest i podaż. Już agencje towarzyskie "wyprodukowały" masę domin, które ogłaszają się: "domina, bezwzględna, władcza, wyrafinowana. Dominacja psychiczna, fizyczna, medyczna, toaletowa, fetysz, perwersje, tortury, deptanie, lekcje pokory, prowadzenie na smyczy jak psa, złoty deszcz. Zostaniesz moim niewolnikiem, psem i zrobię z tobą to, co będę chciała. Nie odbieram telefonów zastrzeżonych oraz nie odpowiadam na sms-y".
    Czy sadomasochizm jest zboczeniem? Odpowiem cytatem: W żadnej dziedzinie życia seksualnego nie jest tak trudno postawić granicę między normą a patologią, jak w sprawach seksualnych!
       Studenci, w następnym wykładzie omówimy skoki na boki, czyli przyprawianie rogów. Wy piszecie szczerze, to ja się tym samym odpłacę i posłużę się własnym przykładem, jak moja była partnerka w styczniu br. najpierw zdradziła mnie, a następnie nic mi nie wyjaśniając umilkła przezornie. Cwana, co? Tak jej się tylko wydaje.
O terminie wykładu powiadomi Jadźka i Józek.
C. b. d. o. czyli co było do okazania

wtorek, 24 stycznia 2012

ORGAZM NIE JEST KOŃCEM STOSUNKU SEKSUALNEGO - wykład czwarty

Studenci, ponieważ w tym wykładzie ostro atakuję mężczyzn za łóżkowe nieróbstwo - na samym początku wezmę ich w obronę.
Pewnego razu amerykański prezydent Calvin Coolidge wraz z żoną oprowadzani byli (oddzielnie) po rządowej farmie kur. Przechodząc obok koguta, który dzielnie sobie poczynał z kurą, pani Coolidge zapytała, jak często on spełnia swoje kogucie obowiązki.
- Och, dziesiątki razy dziennie - odpowiedział przewodnik, na co pani prezydentowa rzekła:
- Proszę powiedzieć o tym panu prezydentowi.
Kiedy nieco później prezydent Coolidge miał okazję obejrzeć dzielnego koguta i usłyszeć wypowiedź swojej małżonki, spytał:
- I zawsze z tą samą kurą?
- Och, nie - brzmiała odpowiedź. - Za każdym razem z inną!
- Proszę powiedzieć o tym mojej żonie! - rzekł prezydent.
Studenci, a teraz ad rem: to tytułowe sformułowanie "orgazm nie jest końcem stosunku seksualnego" jest dla większości szokiem i zarazem pułapką (a kopara im opada w pozycji duże zdziwko), aczkolwiek wiąże się z tzw. grą końcową (zresztą prawie w ogóle nie stosowaną, ponieważ dotyczy ona wyłącznie kobiet). Tak jak jest preludium wstępne, tak jest też gra końcowa.
Co to oznacza? Po orgazmie kobieta chciałaby nadal pozostawać w objęciach partnera, odczuwać jego delikatne pieszczoty, pocałunki, mizianie po plecach, przytulanie, czułe słówka. I to jest najlepszy moment wraz z nadejściem kolejnej fali pożądania do następnego aktu seksualnego. Są mężczyźni zdolni do kilku, a nawet więcej stosunków dziennie. Ale to rzadkość. Rodzynek w cieście.
U mężczyzny orgazm kończy się wraz z wytryskiem. U kobiety rozkosz odchodzi wolno, długo, leniwie, jak fala morska podczas odpływu. Niestety, dla mężczyzn jest to najlepsza pora na drzemkę (jest to fizjologicznie uzasadnione), albo dla szczególnie wytrzymałych - najdogodniejszy moment na pójście siusiu, włączenie telewizora, zapalenie papierosa. Kurwa, zgroza!
Kobieta ma wówczas rzeczywisty problem w odreagowaniu i likwidacji napięcia, czuje się samotną, nie czerpie przyjemności z tej jakże ważnej dla niej fazy odpływu rozkoszy.
Studenci, zanotujcie więc w swoich kajetach: egzekwuj i zaspokajaj swoje potrzeby, ale pamiętaj o zaspokojeniu potrzeb partnerki-partnera.
Pokutujące tu i ówdzie przekonanie, że są tzw. "kobiety zimne" - jest całkowicie błędne. Podejrzewam, że wymyślili to niezdarni mężczyźni stawiający swoją rozkosz na pierwszym miejscu i zupełnie nie liczący się z odczuciami partnerki.
To typowa sytuacja aż nadto dobrze znajoma, a przecież jak łatwo można by jej uniknąć, gdyby w związku partnerskim nauczono się  szczerze  r o z m a w i a ć  ze sobą na temat seksu!  
W mojej książce "Życie seksualne Polaków - Raport" aż 44 procent kobiet utrzymuje, że ich kontakty seksualne całkowicie są pozbawione gry miłosnej, a jeśli do tego dodamy 32 proc. tych, które odpowiadają czasem otrzymujemy dane nokautujące: 76 procent. Te kobiety, jak wynika z dalszego sondażu, są pewnymi kandydatkami do negatywnej odpowiedzi na pytanie jak często ma pani orgazm w trakcie stosunku? NIGDY! 
Natomiast prawie zawsze te "oziębłe" osiągają orgazm przy masturbacji, już bez udziału mężczyzny.
Kobiety chcąc usatysfakcjonować swojego partnera bardzo często UDAJĄ orgazm. Niekiepskie aktorzyce są!
Należy jednak obiektywnie zaznaczyć, że brak orgazmu nie wyklucza przeżyć zaspokojenia u niektórych. Według materiałów Giesego - 20 proc. kobiet miało zawsze przeżycie zaspokojenia mimo braku orgazmu. Na ile silna jest ta satysfakcja i jak długotrwała - nie wiem. Nie byłem, nie jestem i nie będę kobietą. Niestety.
Natomiast w mojej książce "HISTORIA EROTYKI" omawiam wszystkie warianty związane z seksualizmem człowieka współcześnie i w minionych wiekach, bo powiem wam w tajemnicy: seks, z wyjątkiem jabłecznika mamusi, to najbardziej smaczna sprawa jaka się nam w życiu przytrafiła!
O terminie następnego wykładu da info Jadźka Bufetowa i Józek Oblatywacz na FB.
 c.b.d.o. czyli co było do okazania.