poniedziałek, 17 stycznia 2011

MÓZG MI STAJE!


Państwo polskie świruje pawiana i daje Kościołowi wszystko, czego ten zażąda. Niedługo padnie na kolana i mu obciągnie! Spermę połknie i powie: Amen! Mózg mi staje na widok tych absurdów. Podam tylko kilka przykładów z wielu tysięcy.
Urząd Wojewódzki we Wrocławiu przekazał nielegalnie 46 parafiom 500 ha. Okazało się, że 46 parafii, głównie podlegających kurii w Legnicy, dostało ziemię podwójnie albo nawet potrójnie: zamiast ustawowych 15 hektarów, które – według dziwacznych polskich przepisów – należą się każdej parafii na tzw. Ziemiach Odzyskanych od Skarbu Państwa, dostały one od 28 do 46 hektarów.
     Czerwiec 2006 r. – cystersi dostali ponad 3 hektary miejskich gruntów w Krakowie. Oficjalna wycena: 12 milionów. Specjaliści ostrożnie oszacowali wartość tej nieruchomości na ponad 24 miliony.
     Wrzesień 2007 r. – ojcowie bonifratrzy do spółki z siostrami dominikankami dostali kluczową dla rozwoju Warszawy parcelę na pograniczu stolicy i Piaseczna. Wartość rynkowa gruntu: około 400 milionów złotych. Wartość, według biegłych Komisji Majątkowej, nie więcej niż 40 milionów złotych.
     Czerwiec 2008 r. – siostry służebniczki z Nysy na Opolszczyźnie sprzedały za kilkanaście milionów złotych 20-hektarową działkę w Łopusznej (Małopolska). Wartość gruntu, według Komisji Majątkowej: 1 mln 100 tys. złotych.
     Lipiec 2008 r. – zakonnice ze Zgromadzenia św. Wincentego á Paulo stały się właścicielkami 16 ha w samym centrum opolskiej podstrefy Wałbrzyskiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej. Według niezwykle ostrożnych szacunków, działka warta jest na wolnym rynku 20–30 milionów złotych. Wycena Komisji Majątkowej to maksymalnie 10 milionów złotych.
     Lipiec 2008 r. – w Świerklańcu Komisja Majątkowa przekazała różnym podmiotom kościelnym 230 ha z 630-hektarowego dobrze utrzymanego gospodarstwa rolnego. Wycena Komisji: dwa złote i jedenaście groszy za metr kwadratowy. Cena rynkowa: 30 złotych za metr.
     Sierpień 2008 r. – elżbietanki z Poznania dostały 47 hektarów położonych w warszawskiej dzielnicy Białołęka. Wartość jednego metra kwadratowego działki, według Komisji, to 65 złotych. Na wolnym rynku w tej okolicy cena jednego metra nieuzbrojonej działki nie schodzi poniżej 500 złotych.
     Wystarczy? Wystarczy!
Trzeba dodać, że tylko Krk jest traktowany wyjątkowo łaskawie przez władze RP i Komisję Majątkową. A przecież istnieją w Polsce inne Kościoły i związki wyznaniowe, a między innymi: Adwentyści Dnia Siódmego, Luteranie i Kalwini, Baptyści, Kościół Starokatolicki Mariawitów, Kościół Katolicki Mariawitów, Grekokatolicy, Zielonoświątkowcy, gminy żydowskie, Świadkowie Jehowy, Prawosławni itd. itp.
     Bardzo dziwny jest stosunek Komisji Majątkowej do (na przykład) Prawosławia. Proces uwłaszczenia (odzyskania własnych świątyń, cmentarzy, klasztorów, domów parafialnych) zależy od braku sprzeciwu ze strony właściwego biskupa Krk!
     Dość silny, szczególnie na wschodnich rubieżach Polski, Kościół Prawosławny był w przeszłości często prześladowany – i to nie przez tzw. Komunę – ale przez reprezentantów Kościoła rzymskokatolickiego. Do historii przeszło wydarzenie, kiedy w miejscowości Polany (województwo podkarpackie) wyznawcy prawosławia odbudowali cerkiew (a właściwie prawie zbudowali ją od nowa), ale gdy świątynia była gotowa do akcji wkroczył miejscowy proboszcz parafii Krk.
     Wstrząśnięci tym bezprawnym najazdem, kierowanym przez księdza Kazimierza Pańczyszyna, prawosławni mieszkańcy Polan w liście do Jana Pawła II skarżyli się tak: „(...) rozbił on łomem zamki i wspólnie z wiernymi wyrąbał drzwi od zakrystii, po czym wszyscy wdarli się do cerkwi i zawładnęli nią. Ksiądz Kazimierz Pańczyszyn dokonał poświęcenia odebranej od nas cerkwi, a następnie odprawił dziękczynne nabożeństwo, oświadczając zebranym, że parafia prawosławna została w tej chwili w Polanach raz na zawsze zlikwidowana, a świątynię pod swoją opiekę wziął Kościół rzymskokatolicki (...). Sprofanowano nasze świętości. Rozebrano i wyrzucono na pole nasz ołtarz. Zabrano jednak i przywłaszczono całe wyposażenie wnętrza: cały ikonostas, krzyże naprystolne, ołtarzowe i procesyjne, chorągwie, feretrony, kielichy, pateny, szaty i księgi liturgiczne, płaszczenicę, dzwon i inne. Zabrano i przywłaszczono również materiał budowlany przeznaczony na budowę plebanii: 20 000 sztuk cegły, 2000 kg nowej blachy ocyn-kowanej, 12 metrów sześciennych budulca i desek. Słowem wszystko, co w chwili zagarnięcia przez rzymskich katolików tam się znajdowało oraz na placu cerkiewnym (...). Byliśmy szykanowani (...) Już dwunasty rok modlimy się pod gołym niebem. Bez względu na deszcz, śnieg, na wiatr zrywający pokrycie kielicha z Najświętszymi Darami. Bez względu na trzaskający mróz, stoimy i śpiewamy pieśni o miłości bliźniego. Marzną łzy na policzkach, a gdy oczy zwrócą się ku górze, gdy ujrzą wielką, wspaniałą kopułę naszej cerkwi, uwieńczoną trójramiennym krzyżem (na małych kopułach po dwa ramiona już obcięto, by były krzyże jednoramienne), sięgające zdaje się samego nieba, gdzie jest Jedyna Sprawiedliwość – płyną nowe łzy. Od cerkwi odgradza nas płot (...) za którą (...) ukazuje się postać kapłana rzymskokatolickiego, który nie zdejmując czapki przed odbywającym się Przeistoczeniem, bez chrześcijańskiego pozdrowienia, przechodzi obok, zdąża na Mszę Świętą, zresztą jedną w tygodniu. Gdy ją odprawi, cerkiew znowu będzie stała zamknięta (...)”.
     Władze Polskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego nie otrzymały odpowiedzi od papieża Jana Pawła II. I mimo wyroku Sądu Rejonowego w Krośnie nakazującego parafii katolickiej oddanie prawosławnym ich odbudowanej cerkwi do chwili obecnej świątynia jest w posiadaniu rzymskich katolików.
     Takich przykładów można podać wiele.
    

wtorek, 11 stycznia 2011

BOMBA CYKA U RYDZYKA (część piąta i ostatnia)


Przemysław Harczuk i Piotr Łuczuk z „Gazety Polskiej” (15.09.2008) piszą o trwającym kilka miesięcy śledztwie dziennikarskim, które doprowadziło do odkrycia nowych faktów w sprawie zbiórki pieniędzy na ratowanie Stoczni Gdańskiej. „Toruńskie media” podkreślają, że wszystko zostało już dawno wyjaśnione – piszą dziennikarze – jednak materiały, do których dotarliśmy, przeczą tym zapewnieniom: „Sprawa pieniędzy ze zbiórki na ratowanie Stoczni Gdańskiej wciąż pozostaje jednym z największych sekretów dyrektora Radia Maryja, ojca Tadeusza Rydzyka. Pieniądze zniknęły. W numerze „Gazety Polskiej” z 11 lipca 2007 r., opublikowaliśmy listy przewodniczącego komitetu ratowania stoczni, kapitana Żeglugi Wielkiej Bolesława Hutyry, skierowane do dyrektora Radia Maryja. Hutyra domaga się w nich od ojca Rydzyka i osób związanych z Radiem Maryja, m.in. b. Edwarda Frankowskiego i ojca prof. Alberta Krąpca, wyjaśnienia niejasnej sytuacji funduszy zebranych na ratowanie stoczni. W odpowiedzi spotkał go brutalny atak, przeprowadzony przez otoczenie ojca dyrektora. „Jestem zmuszony prosić o pomoc w uzyskaniu szczerej rozmowy z o. Dyrektorem Radia Maryja, gdyż od maja 1997 r. takiej możliwości nie miałem.” – czytamy w jednym z listów. – „Napotkałem jednak kategoryczny sprzeciw i nieszczerość oraz fałszywe pomówienia mojej osoby…”.
          Mój ojciec nawet po atakach ze strony ludzi Radia Maryja, usiłował sprawę wyjaśnić wewnątrz środowiska, troszczył się o radio – mówi Tomasz Hutyra, syn Bolesława – Ludzie Rydzyka potraktowali go niesprawiedliwie i brutalnie. To było dla nas piekło.
        Według dokumentów, którymi dysponujemy, Feliks B. Pieczka oraz Zbigniew Sulatycki oskarżali Hutyrę o współpracę z SB oraz WSI, co doprowadziło do utraty zaufania potrzebnego do sprawowania przez niego funkcji Przewodniczącego Społecznego Komitetu Stoczni Gdańskiej. W „Gazecie Polskiej” z 18 lipca 2007 r., zamieściliśmy listy, które bronią Hutyrę przed niesprawiedliwymi atakami. Ich autorami są: duszpasterz ludzi morza, o. Józef Krok, a także przyjaciel rodziny, Andrzej Bugajski, który w 2005 r. zginął w wypadku razem z Hutyrą.
          Ojciec wspólnie z dwoma osobami jechał na spotkanie z ministrem skarbu. Spotkanie miało dotyczyć sytuacji Stoczni Gdańskiej. Wszyscy zginęli – mówi T. Hutyra – Nie chcę nikogo winić, faktem jest jednak, że szczegóły wypadku byłby bardzo dziwne, a przez śmierć ojca stracona została Stocznia Gdańska, a także szansa na wyjaśnienie tajemnicy zbiórki. Pozostałe osoby, które mają wiedzę na ten temat, to ludzie z najbliższego otoczenia ojca dyrektora. Nabrały one wody w usta”.
        Szczerze wyznam, że nie wiem dlaczego zginęły osoby, które domagały się od Tadeusza Rydzyka oddania wielkiego szmalu na ratowanie Stoczni Gdańskiej?!
        Przypadek?! Na pewno przypadek?!
        I co się stało z pieniędzmi przeznaczonymi dla Stoczni Gdańskiej?
        Utonęły w rydzykowej czarnej dziurze.
        W roku 2008 pazerny Rydzyk ogłosił nowy apel do słuchaczy o dawanie pieniędzy na wykorzystanie wód geotermalnych do ogrzania Wyższej Szkoły Kultury Medialnej w Toruniu. Zrobił to bez zgody władz, podobnie jak ongiś, kiedy skosił szmal na „ratowanie” Stoczni Gdańskiej.
        Dodam, że w tej właśnie chwili Stocznia Gdańska znalazła się na skraju bankructwa. Stoczniowcy protestowali, udali się pod Urząd Rady Ministrów. Domagali się pieniędzy od Rze-czypospolitej, czyli od podatników, ale nie od zakonnika.
        „Trzeba te pieniądze przeznaczyć na ten cel, na które zostały zebrane. Pieniądze, które miały być przeznaczone na Stocznię Gdańską, a nie zostały przeznaczony, właśnie dziś powinny być uruchomione i przekazane na rzecz pomocy stoczniowcom” – uważa Wenderlich.
        Poseł dodaje, że do apelu o rozliczenie się z pieniędzy na Stocznię Gdańską zainspirowała go kolejna zbiórka, którą ogłosił ojciec Tadeusz Rydzyk. Redemptorysta zaapelował niedawno do słuchaczy, by przysyłali datki na wykorzystanie wód geotermalnych do ogrzania Wyższej Szkoły Kultury Medialnej w Toruniu. 
 Poseł zwraca też uwagę, że gdyby zwykły obywatel prze-prowadził jakąś zbiórkę pieniędzy, musiałby się z niej rozliczyć.
         Od 1997 o. Rydzyk zebrał „na pomoc Stoczni Gdańskiej” – według różnych źródeł ponad 100 mln dolarów!
        Ani jeden grosz nie trafił do stoczni.
          Ojciec Rydzyk powiedział, że nie da nam pieniędzy na przeżarcie – zdradza Jerzy Borowczak, lider stoczniowej „S”.
Kończąc tę krótką historią niezwykłej kariery zakonnika, chciałbym zacytować mój felieton, efekt przemyśleń na temat losów dwóch mnichów, którzy odegrali dużą rolę w swoich krajach. Felieton ten znajdzie się w czwartym tomie (aktualnie przygotowywany do druku) zbioru pt. „Świat według Rodana”.

Dwaj panowie ®
Krótka opowieść o dwóch mnichach – ćwierćinteligentach
i ich wielkim wpływie na życie półinteligentów.

            Jeden z nich to Grigorij Rasputin (1869–1916), syberyjski chłop, mnich, półanalfabeta, jeden z najbardziej rozpustnych awanturników w historii. Ten święty satyr „przeleciał” w Petersburgu wiele arystokratek, żon oficerów, aktorek i dam z towarzystwa. Robert Kinloch Massie (The Romanovs: The Final Chapter) napisał w biografii Rasputina, że: „zbliżenie z niedomytym mnichem, z potarganą brodą i brudnymi rękami stało się dla petersburskich dam nowym elektryzującym doświadczeniem, bachiczną orgią i rozkoszą cielesną”.
            Człowiek ten lubieżny, złowrogi, zdradliwy, uwielbiający pieniądze i złoto miał iście hipnotyczny wpływ na cara Mikołaja II i jego niemiecką żonę, heską księżniczkę, carycę Aleksandrę. Władcy Rosji mieli synka, Aleksieja (następca tronu), chorego na hemofilię, a Rasputin, mający także famę uzdrowiciela, mógł ulżyć jego cierpieniom. I rzeczywiście mnich pomagał młodemu carewiczowi (w jego obecności krwawienie ustawało) i tym to właśnie zdobywał prawie nieograniczone wpływy na dworze carskim.
            W czasie I Wojny Światowej mnich stał się potężny i nietykalny. Przerażona arystokracja postanowiła pozbyć się Rasputina. Książę Feliks Jusupow poczęstował go zatrutym winem i ciastem, po czym strzelono do niego czterokrotnie z pistoletu. Inny z zamachowców odciął mu penisa. Ciało zatopiono w Newie.
            Rasputin doczekał się wielu biografii, prac popularno-nau-kowych i filmów. Najbardziej znane to: „Szalony mnich” reż. Don Sharp (1966) oraz „Rasputin: Dark Servant of Destiny” (1998) w reżyserii Uliego Edela. Jednakże najbardziej wierny obraz mnicha przedstawił Elem Klimow w wyśmienitej „Agonii” (1981), opowiadającej o upadku carskiej Rosji i Mikołaja II. Najnowszym filmem o Rasputinie jest, dwuczęściowy dokument „Rasputin” (2005) w reżyserii Vladislava Mirzoyana.
            Drugim z mnichów jest Tadeusz Rydzyk (ur. 1945), wieśniak spod Olkusza, najbogatszy na świecie zakonnik ślubujący ubóstwo. Kochanek starszawych dam z różańcem w torebce i z moherowym berecikiem na główce, które na jego widok doznają cielesnej rozkoszy.
             Doczekał się wielu filmów opisujących jego działania, jak np. „Imperium Ojca Rydzyka” (2002 r.) w reżyserii Jerzego Morawskiego. Film ten znajduje się w internecie, ale nie można go otworzyć, ani nagrać ponieważ jest... ZABLOKOWANY! Podobnie, jak zablokowane są inne śmieszne filmiki o tym świętym mężu!
            Chcecie głośno protestować? He, he, he, nie drzyjcie ryja, bo wam pęknie szyja!
            Właśnie z chłopami mojej wsi zamówiliśmy nowe browarki, aby bufetowa Jadźka wykonała plan, kiedy ten niekumaty Zwiadowca Szoguna zapytał: Rydzyk niedawno powiedział: „Każdy liberał jest durniem, a każdy dureń – liberałem”. Chłopy, czy z tego wniosek, że Rydzyk jest liberałem?!
 W kolejnej części bloga również sensacyjne, kryminalne tematy naszego, przepraszam za wyrażenie, duchowieństwa.



poniedziałek, 3 stycznia 2011

BOMBA CYKA U RYDZYKA (część czwarta)


W ramach rozbudowy swego medialnego imperium Tadeusz Rydzyk zapragnął mieć gazetę. Pod ręką było upadające pismo „Ilustrowany Kurier Polski” z Bydgoszczy. W 1997 roku do jego ówczesnego redaktora naczelnego Andrzeja Szmaka przyszła prezes miejscowej drukarni Jadwiga Mojzesowicz-Milewska. Oznajmiła, że Tadeusz Rydzyk chciałby kupić „IKP”.
            – Ucieszyłem się – wspomina Andrzej Szmak. – Pismo było akurat w złej kondycji. Wyglądało na to, że Rydzyk spadł nam z nieba. Rozmowy na temat sprzedaży pisma miały odbyć się w drukarni, u prezes Mojzesowicz-Milewskiej.
            Szmak czekał na sygnał od niej. Pewnego dnia nadeszła wiadomość: kupiec przybył. Redaktor naczelny stawił się na spotkanie z ojcem Rydzykiem. W gabinecie Mojzesowicz-Milewskiej siedział starszy mężczyzna w sweterku. Prezes przedstawiła gościa. Nazywał się Stanisław Golec. Po czym oznajmiła. „To właśnie pan Golec kupi gazetę”. Stanisław Golec wyjął dowód osobisty, by potwierdzić, że on to on. Ale Andrzej Szmak był skonsternowany. Tytuł miał przecież kupić Tadeusz Rydzyk. Redaktor Szmak wspomina:
            – Odciągnąłem panią prezes na bok i spytałem: – O co chodzi? Miał być Rydzyk.
            Prezes wyjaśniła, że Stanisław Golec kupuje gazetę w imieniu Rydzyka. –  
            Stanisław Golec podpisał z redaktorem Szmakiem stosowne dokumenty kupna-sprzedaży gazety. I odjechał. Stanisław Golec jest zakonnikiem we wrocławskim klasztorze Redemptorystów.
            Kilka dni później przyjechał do Bydgoszczy Tadeusz Rydzyk z ojcem Janem Królem, także redemptorystą pracującym w Radiu Maryja. Przywieźli pieniądze. Szmak na sprzedaż gazety ściągnął jej głównego właściciela. Finalizować zakup zaczął ojciec Rydzyk:
            „Ojcze Janie, proszę o marności”. Ojciec Jan otworzył czarną dyplomatkę. Były tam w dużym nieładzie i niepowiązane banderolami banknoty. Wysypał pieniądze na stół. Ojciec Rydzyk sięgnął do kieszeni czarnej marynarki i wyciągnął z niej karteczkę z wypisaną kwotą. „Ojcze Janie, jeszcze więcej marności”.
            Szmak zauważył, że głównemu właścicielowi tężeje twarz. W końcu właściciel wydobył z siebie: „Ojcze dyrektorze, nie mogę przyjąć gotówki. Taka transakcja musi się odbywać za pośrednictwem banku, przelewów”.
             Przez kilkanaście minut ojciec Rydzyk z głównym właścicielem odpychali od siebie sterty pieniędzy na stole – opowiada Szmak. Ojciec dyrektor przekonywał, że w bankach pracują wścibskie urzędniczki, pytają, skąd pieniądze, dla kogo? Lepiej tego uniknąć. Właściciel nie przyjął gotówki. Uzgodnił z ojcem Rydzykiem, że pieniądze zostaną przekazane za pośrednictwem banku.
            Ojciec Stanisław Golec jest proboszczem w parafii przy wrocławskim klasztorze Redemptorystów. Formalnie to on nabył „Ilustrowany Kurier Polski”. Jakie zdobył doświadczenie jako właściciel gazety?
            – Co, ja byłem właścicielem? Po jednym dniu ją przekazałem – mówi ojciec Golec.
            Ojciec Rydzyk posłużył się ojcem Golcem, aby uniknąć rozgłosu przy zakupie gazety.
W maju 2001 roku Sąd Rejonowy Wrocław Fabryczna wezwał zarząd fundacji do uzupełnienia dokumentów, m.in. o akt potwierdzający tytuł prawny do trzech willi przy ulicy Wiwulskiego 7. Dokumenty nie zostały dostarczone. Działka, na której one stoją, jest własnością fundacji Nasza Przyszłość, także powołanej przez ojca Rydzyka. Fundacja ta działa w Toruniu i Szczecinku (m.in. prowadzi tam szkołę). Nasza Przyszłość kupiła nieruchomość przy ulicy Wiwulskiego przed rokiem 1997.
            Gdyby do sądu wpłynęły żądane dokumenty świadczące, że Nasza Przyszłość wynajmuje nieruchomość fundacji Lux Veritatis, wyszłoby na jaw, iż właściciel trzech willi wartych kilka milionów złotych, czyli ojciec Tadeusz Rydzyk, wynajmuje je sam od siebie.
             Przed Sądem Rejonowym w Bydgoszczy toczył się proces o kradzież pieniędzy Radia Maryja. 237 tysięcy marek zginęło w 1995 roku z bydgoskiego mieszkania Stefanii B., emerytki, wolontariuszki w toruńskim radiu. Śledztwo ujawniło dziwne mechanizmy obrotu finansami w Radiu Maryja.
            Dzień przed kradzieżą ojciec Rydzyk wezwał do swego gabinetu w Radiu Maryja wolontariuszkę Irenę W. (powiedział później prokuratorowi, że nie znał nawet jej nazwiska).
            W aktach sądowych jest zeznanie wolontariuszki: „Po wejściu do gabinetu ojciec dyrektor otworzył szafę. Wyjął z niej czarną, sztywną teczkę. Otworzył ją. W teczce zobaczyłam pieniądze. Ojciec wyjął z szafy reklamówkę i wkładał do niej pieniądze z teczki. Nie liczył pieniędzy. Po włożeniu pieniędzy ojciec dyrektor zwinął reklamówkę i włożył do innej reklamówki.
            – Ile jest tych pieniędzy? – spytałam ojca dyrektora.
            Ojciec Rydzyk poszukał karteczki i powiedział:
            – 237 tysięcy 500."
             Irena W. wyruszyła z Torunia ze znajomymi ich małym fiatem do Bydgoszczy. Worek-reklamówkę z pieniędzmi trzymała na kolanach. Myślała, że jest tam 237 tysięcy złotych, gdyż ojciec dyrektor nie wymienił nazwy pieniędzy. Nie bała się.
            Z zeznań w aktach: „Wiedziałam tylko, że muszę tych pieniędzy pilnować, dowieźć je i oddać”.
            W Bydgoszczy zawiozła pieniądze do mieszkania na ósmym piętrze w bloku nauczycielskim, w którym mieszka Stefania B., i tam przekazała przesyłkę. Gospodyni rozwinęła reklamówkę i wyjęła pieniądze. Irena W. nie znała się na zagranicznych pieniądzach.
            Z akt: „Te miały banderole, chyba były prawdziwe. Liczyłyśmy je”. Okazało się, że pieniędzy jest mniej, niż wolontariuszka zapisała u ojca dyrektora. Zamiast 237 tysięcy 500 było 217 tysięcy 500, ale nie złotych, lecz niemieckich marek. Stefania B. włożyła marki do reklamówki, którą postawiła na podłodze. Następnego dnia, pod nieobecność w mieszkaniu właścicielki, pieniądze od ojca Rydzyka zginęły. Nie było śladu włamania. Policja długo nie mogła wpaść na ślad sprawców.
             Podejrzanym okazał się wolontariusz Radia Maryja, student teologii. Stefania B. uczyła go w swoim mieszkaniu niemieckiego. Podrobił klucze, bo zapewne wiedział o przesyłanych co pewien czas pieniądzach ojca Rydzyka.
            Stefania B. zeznała, że z pieniędzmi od ojca dyrektora wielokrotnie wyjeżdżała do Niemiec po zakup sprzętu dla Radia Maryja. W wyjazdach towarzyszył jej Piotr R., elektronik, współpracownik toruńskiej rozgłośni. Piotr R. prowadzi w bloku na jednym z bydgoskich osiedli zakład naprawy sprzętu elektronicznego. W oknie wisi emblemat Rodziny Radia Maryja.
             Prokuratura zaczęła odsłaniać mechanizm krążenia pieniędzy z Radia Maryja. Ojciec dyrektor zazwyczaj przekazywał do Bydgoszczy kwoty w złotówkach. Grupa emerytek prosiła w kantorach o przygotowanie na wymianę dużych kwot w markach, potem przychodziły z reklamówkami wypełnionymi złotówkami. Wymienione marki przynosiły do Piotra R. lub wpłacały na jego konto dewizowe.
             Piotr R. pobierał pieniądze i należącym do Radia Maryja fordem transitem jechał wraz ze Stefanią B. do Niemiec. Marki przemycał przez granicę. Sprzęt nabywał w berlińskiej firmie Alfred Knitter GmbH. Były to m.in. czasze anten satelitarnych. Wracał przez przejście w Kołbaskowie, skąd wysyłał zazwyczaj faks do ojca Rydzyka o treści: „Czekać będę do odprawy około dwunastu godzin. Proszę o modlitwę”. Po przejściu sprzęt przywoził do rozgłośni w Toruniu.
            Ojciec Rydzyk kierował do urzędu celnego pismo: „Zwracam się z prośbą o zwolnienie z opłat celnych sprzętu antenowego przywiezionego z Niemiec, daru dla Radia Maryja od przyjaciół w Szwajcarii. Z góry dziękuję. Szczęść Boże! Bóg zapłać”.
            Do podania dołączał zaświadczenia od Towarzystw Wspierania Radia Maryja w Szwajcarii, Niemczech i Włoszech potwierdzone w polskich placówkach dyplomatycznych, że sprzęt jest darem dla toruńskiej rozgłośni.
            Prokuratura bydgoska podjęła dwa śledztwa. Pierwsze – o nielegalny wywóz pieniędzy Radia Maryja za granicę bez zezwolenia dewizowego, i drugie – o niepłacenie przez Radio Maryja opłat celnych i posługiwanie się fałszywymi aktami darowizny.
            Oba śledztwa umorzono „wobec braku ustawowych znamion czynu zabronionego” i „wobec przedawnienia ścigania”.
            Dochodzenia prokuratorskie dotyczyły tylko jednego wyjazdu Piotra R. do Berlina – tuż po kradzieży pieniędzy z mieszkania Stefanii B. Kilkunastoma wyjazdami po sprzęt, podczas których dochodziło do podobnych „czynów zabronionych” – przemycania przez granicę olbrzymich kwot marek i dolarów – bydgoska prokuratura nie zawracała sobie głowy.
            Takim sposobem budowano Radio Maryja.
            Stefania B. zeznała, że znała numer konta dewizowego Piotra R. i stale zasilała je pieniędzmi Radia Maryja. Wpłacała na przykład trzykrotnie po 30 tysięcy marek w 1995 roku, w następnym – 30 tysięcy marek, 40 tysięcy dolarów, 50 tysięcy dolarów. Emerytka pobierała niekiedy pieniądze w złotówkach od ojca Rydzyka.
            Z akt: „Wpłacałam je kilkakrotnie na swoje konto. Wymieniałam na marki lub dolary i zawoziłam do Torunia. Przekazywałam ojcu dyrektorowi. Raz było to dwa miliardy starych złotych”.
            Piotr R. wywoził pieniądze za granicę i przywoził do kraju – jako dary – anteny, samochody (na przykład audi), wóz transmisyjny itd.
            W prokuraturze zeznawał: „90 tys. dolarów przekazałem księdzu Rydzykowi od razu, a z 30 tys. marek rozliczyłem się z ojcem, gdy wróciłem ze sprzętem. Około 17 tys. marek zwróciłem ojcu Rydzykowi, a od ojca Jana M. (także pracującego w rozgłośni) wziąłem 57 tys. zł na zapłacenie odprawy celnej”.
            Z ręki do ręki, bez liczenia.
            Prokurator Jarosław Swat z bydgoskiej prokuratury był porażony krążeniem pieniędzy z ręki do ręki, przenoszeniem plików banknotów przez emerytki w reklamówkach, przekazywaniem bez pokwitowań, przeliczeń itd.
            Wystosował pismo do ojca Rydzyka, w którym poprosił o podanie danych personalnych osób zajmujących się w Radiu Maryja księgowością. Ojciec dyrektor odpisał: „Rozgłośnia posiada swoją rachunkowość, ale odmawiam ujawnienia danych w tym zakresie”.
Pieniądze, jakimi obraca ojciec Rydzyk, łatwość, z jaką je zdobywa, może dobrze o nim świadczyć jako biznesmenie. Wielu duchownych, zakonników jest tym jednak wstrząśniętych i oburzonych.
             Moim zdaniem biznesmen Rydzyk chce dobrze, kiedy mówi, że człowiek jest zasadniczo zły, ze skłonnościami do homoseksualizmu i do bycia Żydem. Dlatego boli mnie, gdy internauci zadają pytania, np. „Skąd się wziął twój majątek, ojcze dyrektorze?”, albo „Czy ty ojcze dyrektorze na pewno wierzysz w Boga? To chyba nie może być ten sam Bóg, w którego My wierzymy”.
            Takich to od razu bym wyrzucał na Madagaskar! Spływajcie szybko gondolą, bo was mohery opitolą!